Zamknij

Zwierzenia Waldemara Walkusza. WYWIAD z byłym trenerem Bytovii

17:41, 18.11.2020 M.W. Aktualizacja: 17:44, 18.11.2020
Skomentuj

Wywiad z Waldemarem Walkuszem, byłym trenerem Bytovii Bytów. Warto przeczytać.

Jest pan powszechnie znany jako ojciec sukcesów Bytovii Bytów. Jak to się zaczęło?

Mam za sobą 9 lat pracy w tym klubie. Zabrakło mi roku do pełnej dekady. Miał być jubileusz. Miał być fajny awans i wielkie świętowanie, a wyszło, jak wyszło. Z wielką sympatią wspominam to, co wydarzyło się w Bytowie. Myślałem o napisaniu książki, a nawet zacząłem to robić. Brakuje mi jednak czasu, więc może chociaż w tym wywiadzie przybliżę nieco kulisy mojej pracy? Był taki czas, gdy w Bytowie zaczęli marzyć o awansie do czwartej ligi. Skończyli na trzecim miejscu, więc niewiele brakowało. Dwa razy robiono do mnie podchody, abym z nimi współpracował, aż w końcu się zgodziłem i zacząłem pracę - można powiedzieć - społeczną. Fajnie to się zaczęło. Sprowadziłem chłopaków, niektórych nawet takich, z którymi grałem jeszcze w Pogoni Lębork. Mariusz Kalamaszek, Zbyszek Oblizajek - to byli zawodnicy, z którymi jeszcze ja kopałem piłkę. Wszyscy byli zdziwieni, gdy po pierwszym roku udało się zrobić awans do czwartej ligi. Bodajże do dziś nikt w klasie okręgowej nie zdobył tylu punktów, ile my wówczas. Właściwie od połowy maja mieliśmy awans pewny, więc w ostatnich tygodniach bawiliśmy się w piłkę nożną.

Jaki to był rok?

2005. 

No i nadeszła czwarta liga.

Ówczesny prezes Krzysztof Sławski powiedział, że wchodzi do zarządu tylko na pół roku, aby wprowadzić zespół do czwartej ligi. Byłemu już prezesowi Sławskiemu pogratulowałem awansu. Zażartował pytając mnie czy nie chciałbym jeszcze przez rok zostać z zespołem i robić za sponsora? Tak to się zaczęło. Z jednego roku zrobiło się 9 lat, z dwukrotnym drugim miejscem w drugiej lidze. Plan był taki, żeby awansować jeszcze do pierwszej ligi, ale ze względów niezależnych ode mnie nie pozwolono mi na to. Cieszę się, że zespół później awansował i miał swój epizod w pierwszej lidze. Do dziś im kibicuję. 

Czwarta liga to była jeszcze zabawa w piłkę nożną czy już profesjonalizm? 

Początkowo zawodnicy otrzymywali śmieszne pieniądze. Na przykład Zbyszek Oblizajek ciężko pracował w lesie i po pracy przyjeżdżał jeszcze na treningi. Kiedyś pokłócił się z zarządem, bo chciał 50 zł więcej na paliwo. Nie dostał tych pieniędzy, więc obiecałem, że mu je dam i dawałem z własnej kieszeni. Po miesiącu czy dwóch miesiącach zarząd dołożył mu te 50 zł.

Zarząd, czyli kto? 

Zarząd to było wtedy 12 osób, a przedstawicielem sponsora był Rafał Gierszewski. Oni wtedy dopiero uczyli się zarządzania klubem piłkarskim. Firma Drutex wchodziła coraz bardziej w ten klub. Pamiętam jak po awansie do czwartej ligi prosiłem, aby umówić mnie z prezesem Drutexu, bo chciałem pójść i podziękować za wsparcie. Władze nie wiedziały jak to zrobić, więc to ja poszedłem z tortem, piłką i takim fajnym płynem dezynfekującym. Prezes był pozytywnie zaskoczony. Podczas rozmowy rzucił pytanie, jakby to było, gdybyśmy drugą ligę w Bytowie zrobili? Dla wielu to był wówczas kosmos. Powiedziałem wprost, że tak naprawdę wszystko zależy od sponsora, ile chce w to zainwestować i co osiągnąć. Tak to się zaczęło. Leszek Gierszewski z czasem coraz bardziej “zarażał się” piłką i coraz lepiej to funkcjonowało, chociaż do dzisiaj nie wiem jakie pieniądze przeznaczał na klub. Warto wspomnieć tu słynny mecz z Wisłą Kraków. Pamiętam, jak na uwagę dziennikarza, że przecież Bytovia nie ma stadionu, odpowiedział, że na potrzeby meczu z Wisłą on stadion wybuduje i wybudował go w przeciągu dwóch tygodni. Myślę, że to w niewielu miejscach w Polsce mogło się zdarzyć. Pamiętam też jak po awansie do drugiej ligi była rozmowa na temat bytowskiego boiska. Byliśmy wówczas na obozie w Goleniowie. Istniało zagrożenie, że nie dopuszczą nas do rozgrywek. Leszek wieczorem do mnie zadzwonił. Mówił, że poprawiają boisko, ale ono jest nierówne. Jest różnica metra pomiędzy jednym a drugim skosem. Pytał się co ma zrobić i deklarował, że jak się zdenerwuje, to zerwie całe boisko i zbuduje nowe. Dokładnie tak zrobił. Zresztą cały czas dokładał pieniądze, nie oglądając się na władze.

Z informacji podawanych przez członków zarządu, którzy odeszli w czerwcu z klubu z powodu zablokowania dokumentacji finansowej, gdy firma Cyferka nie chciała jej wydać, wynika, że w ostatnich latach sponsor przekazywał nawet ponad 7 mln zł rocznie, a przez te wszystkie lata ok. 40 mln zł. Podobno Rafał Gierszewski w latach świetności prowadził mało przejrzystą politykę finansową, były dziwne transfery, a momentami wyglądało to tak jakby klub nie miał pieniędzy. Sugerowano nawet, że mogły być wyprowadzane. Wie pan coś na ten temat?

Początkowo było dobrze. Od piątej ligi robiliśmy wszystko wspólnie w jednym kierunku. To przynosiło efekty. Do dziś z nutką nostalgii to wspominam. To były trzy lata w czwartej lidze, później trzy lata w trzeciej lidze, a następnie druga liga. Ten 10. rok to miał być awans do pierwszej ligi, po trzech latach w drugiej lidze. Paweł Janas to dokończył z zespołem, który tak naprawdę ja kompletowałem. Myślę, że jakiś mały udział w tym miałem. Później, jak Bytovia była w pierwszej lidze, zaczęto mówić o awansie do ekstraklasy. Jak to się skończyło, to już wiemy. Nie zazdroszczę kłopotów, które teraz tam są, bo zawsze ten klub będzie w moim sercu, obok Pogoni. 

Stracił pan stanowisko trenera, bo nie udało się wywalczyć awansu do I ligi?

Naraziłem się Rafałowi Gierszewskiemu, bo za dużo informacji o jego działalności przekazałem właścicielowi firmy Drutex. To był prawdziwy powód, ale Rafał ubrał to inaczej. Puszczono w świat informację, że chodziło o brak awansu do I ligi. Miałem wypatrzonych trzech zawodników, o których gdybyśmy wzmocnili zespół, to jestem przekonany, że mielibyśmy awans.

Dlaczego ci zawodnicy nie zostali pozyskani?

W rozmowie z Rafałem sprawa rozbiła się o parę groszy. Był to zawodnik z Serbii, znany na polskich boiskach. Ja znałem go głównie z występów w Chojniczance. Rozstaliśmy się, bo poszło o 500 zł wynagrodzenia. Pojechał do Wigier Suwałki i z Wigrami w tamtym sezonie zrobił awans do pierwszej ligi. Drugi był Kostuch, który był testowany w Jagiellonii Białystok, a pochodził z Gryfa Wejherowo. Rozbiło się o 10 000 zł dla Gryfa. Już ta dwójka zawodników dałaby taką jakość, że do drugiej ligi w cuglach byśmy ten awans zrobili. Po paru ładnych latach spotkałem się z tymi zawodnikami w Pogoni Lębork i tak naprawdę trzeci sezon już tutaj ze mną grają. Bawimy się w piłkę na czwartoligowym poziomie. Jest dużo satysfakcji ze współpracy z nimi. W tamtych czasach to byli ludzie nie tylko do gry na boisku, ale też do atmosfery w szatni, żeby robić wielkie rzeczy. Dlatego dziś z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że gdybyśmy wtedy tamtych zawodników pozyskali, to już wtedy Bytovia grałaby w pierwszej lidze.

Wówczas tych dwóch zawodników nie udało się pozyskać, ale pewnie przyszli jacyś inni?

Szczególnie zimą zjeżdżali się ludzie z całej Polski i nie tylko z Polski, nawet ze Stanów Zjednoczonych, bo wszyscy chcieli grać w Bytovii. Rafał nawiązał kontakty z różnymi menedżerami, a oni podsyłali mu zawodników. Związanych z tym jest wiele ciekawostek. Po pierwszej rundzie w drugiej lidze niestety byliśmy na trzecim miejscu. Leszek Gierszewski chciał podziękować zawodnikom za to co zrobili, bo po drodze była Wisła Kraków i awans do drugiej ligi. Było głośno o Bytovii. Leszek zawsze szczycił się tym, że są to zawodnicy, którzy pracują, a po pracy trenują i czerpią przyjemność z piłki. To była wizytówka firmy. Tak, jak firma jest rodzinna, tak i rodzinny był zespół. Jednak gdy Rafał zaczął pozyskiwać zawodników, tak naprawdę większość tych ludzi nie nadawała się nawet do gry w czwartej lidze, a co dopiero do drugiej ligi.

Podobno zaczęło się psuć w momencie, gdy pojawili się ci menedżerowie podsyłający Rafałowi Gierszewskiemu tych niepotrzebnych piłkarzy? 

Za moich czasów jeszcze aż tak mocno to nie funkcjonowało, ale pamiętam sytuację, w której ekstraklasowy zawodnik, który miał za sobą wiele meczów w Koronie Kielce, przyjechał na testy z drugim z tego słynnego Klubu Kokosa - Kokosińskim, który wprawdzie trenował, ale nie grał. Przyjechał na testy, ale nie znalazł uznania w moich oczach. Drugi był taki, który nazywał się Gajtkowski. To uznany zawodnik, ale na tamtym etapie praktycznie człowiek nie do grania. Nie byłem przekonany, żeby go brać, ale Rafał upierał się, że to reklama dla klubu. W końcu zgodziłem się, bo była zima, okres przygotowawczy i miałem nadzieję, że uda się go przywrócić do odpowiedniej formy. Pomyślałem sobie, że może chociaż parę bramek strzeli. Zgodziłem się, ale jak się później okazało, miał destrukcyjny wpływ na zespół. Strzelił tylko jedną bramkę w meczu z Rozwojem Katowice, ale była to bramka strzelona w doliczonym czasie gry, przy wyniku dla nas 2:0. Było też wiele historii rozrywkowych z nim związanych, ale o tym już nie będę mówić. 

Co to znaczy destrukcyjny wpływ?

Są zawodnicy, którzy grają bardzo dobrze w piłkę i bardzo dobrze się bawią, ale to jest wszystko do pewnego momentu, dopóki organizm na to pozwala. Jeżeli zawodnik jest u schyłku kariery, to już później jest jedno albo drugie. Zespół piłki nożnej składa się z ponad 20 zawodników i można znaleźć kompana do jednego, czy do drugiego. Później do mnie dotarło, już po fakcie, jak wyglądała sytuacja w okresie tygodnia z niektórymi zawodnikami. Przewodził im ten wspomniany zawodnik. Sopot jest blisko, dobra fura, a więc wystarczyło tylko wsiąść i pojechać. 

Jak wyglądała współpraca z Rafałem Gierszewskim w ostatnich miesiącach?

Wiele pomysłów realizowaliśmy tak, że od początku, od piątej ligi, to wszystko klub budowało. Było tak, że kończyłem trening w Bytowie, wsiadałem w samochód, jechałem do Lęborka, docierając około 21:00, ogarnąłem się trochę, zjadłem kolację i już miałem telefon od Rafała. Potrafiliśmy rozmawiać dwie albo nawet trzy godziny o tym, co robimy dalej z klubem. Naprawdę wtedy współpraca była bardzo przyjemna. Starałem się robić wszystko, żeby było jak najlepiej, nie zważając na swoje zdrowie i na koszta, które ponoszę, bo uważałem, że idziemy w dobrym kierunku. Jak się okazało, zrobiliśmy bardzo dużo, ale trochę inaczej zaczęłoby to wyglądać, gdyby udało się pozyskać dwóch wspomnianych wcześniej zawodników. Wcześniej wszystko wskazywało na nasz awans, ale przy niezbyt licznej i wartościowej kadrze, zajęliśmy ostatecznie trzecie miejsce i niestety nie zrobiliśmy awansu do pierwszej ligi.

Podobno bardzo pan przeżył oświadczenie napisane w momencie, gdy nie udało się awansować do pierwszej ligi?

Zadzwonił do mnie Adrian Stawski i powiedział, że jest oświadczenie na stronie klubu. Napisano je bez konsultacji z trenerem. Było tam napisane, że zawodnicy zawiedli na całej linii, wręcz oszukali. Oświadczenie napisał Rafał Gierszewski. Byłem wtedy w szkole. Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do szefa firmy Drutex. Miałem żal o to, że takie sprawy nie są ze mną konsultowane. Tłumaczył, iż to indywidualna inicjatywa Rafała. Powiedziałem, że w takiej sytuacji odchodzę, ale umówiliśmy się na spotkanie. W obecności prezesa powiedziałem wtedy kilka uwag co do pracy Rafała i jego wydatków. Prezes był mocno zdziwiony. Przyznał że sam nie wie ile dla klubu przeznacza pieniędzy, bo wszystkim rządzi Rafał. Po spojrzeniu Rafała wiedziałem, że ze mną koniec, bo on na dalsze funkcjonowanie moje w tym klubie nie pozwoli. Za dużo powiedziałem prezesowi, który dawał Rafałowi pieniądze do dyspozycji. Wprawdzie prezes jeszcze mówił wtedy do Rafała, że ma być wszystko to, czego zarządzam, w tym zawodnicy kupowani według moich wskazań, ale ja wiedziałem, że to koniec mojego funkcjonowania w Bytovii.

To było krótko przed pana odejściem? W którym roku?

Zrezygnowałem w 2013. Poszedłem z torbą na trening. Rzuciłem ją i powiedziałem: “To już jest koniec. Radźcie sobie sami.”. Poszedłem jeszcze do szatni, aby pożegnać się z chłopakami i im podziękować. Wsiadłem w samochód i pojechałem. Wtedy prezes kazał Rafałowi ściągnąć mnie z powrotem. Zgodziłem się przyjechać na rozmowę. Spotkaliśmy się z prezesem Januszem Wiczkowskim i z Rafałem Gierszewskim u niego w domu. Wróciłem do Lęborka o 3:00 w nocy po tych rozmowach. To był 10. rok mojej pracy. Ustaliliśmy, że odejdę, jak zrobię awans do pierwszej ligi. Wtedy oczywiście Rafał zaczął robić mi “pod górę”. Pamiętam jak graliśmy w Pucharze Polski z Gryfem Wejherowo. Specjalnie pożegnał pewnych zawodników, a nowych jeszcze nie potwierdził, więc na ten mecz pucharowy jechałem z dwunastoma zawodnikami. Zaczął też podburzać kibiców. Opowiadał, że wyników nie ma, więc pora się pożegnać. Atmosfera nie była ciekawa w zespole. Pojechaliśmy wtedy na obóz do Gniewina. Przyjeżdżali nasyłani przez niego ludzie z Bytowa i sprawdzali czy prowadzę trening, czy też nie. Ewidentnie szukali na mnie haków, a Rafał wszystkiego pilnował. Zdenerwowałem się i akurat wtedy pan do mnie zadzwonił i zapytał o sytuację w drużynie. Powiedziałem szczerze w wywiadzie jaka jest sytuacja, a on to tak sprzedał prezesowi, że w końcu była zgoda na usunięcie mnie z Bytovii. Żałuję, że wtedy z prezesem o tym nie porozmawiałem. Nigdy jednak nie jest za późno, więc nawet teraz chętnie bym się spotkał przedstawiając sytuację taką, jaka była naprawdę, bo to wszystko była “krecia robota” Rafała. Stałem się niewygodny, bo zacząłem za dużo mówić i za dużo pytać.

Od byłych już członków zarządu, którzy niedawno odeszli, słyszałem, że łącznie było 5, a nawet 7 mln zł rocznie od sponsora, już w drugiej lidze.

Z pełnym przekonaniem i wielką odpowiedzialnością powiem, że gdybym miał takie pieniądze w czasie, gdy prowadziłem zespół, to byśmy już dawno osiągnęli ekstraklasę. Później zaczęło do mnie to docierać, że coś jest nie tak, bo na przykład w drugiej lidze, gdy trzeba było robić badania wydolnościowe, to był kosmos i mówiono, że nie ma na to pieniędzy. 

Byłego już prezesa Dyksa zdziwiło, że w tamtych czasach nie było nawet biura. Dla porównania Chojniczanka miała to wszystko lepiej zorganizowane. To prawda, że w Bytovii były takie braki?

Powiem szczerze, że jak awansowaliśmy do drugiej ligi, to zrobiło mi się wstyd, że tak naprawdę jest kierownik Jacek Maszkowski i ja. Pamiętam jak Jacek załatwiał zgrupowanie w Jarocinie zimą, przed rundą wiosenną, kiedy robiliśmy awans do drugiej ligi. Dzwoni do menedżera hotelu, aby dogadać wszystko, jak to ma wyglądać. W pewnym momencie pani menadżer pyta się na ile osób przygotować stolik do posiłków dla kadry szkoleniowej? Jacek zdziwiony zapytał o co chodzi, a ona tłumaczy jeszcze raz, że dla kadry szkoleniowej i w końcu mówi, że: “no wie pan, trener, asystent, trener bramkarzy, przygotowania motorycznego, lekarz, masażysta”. Jacek uśmiechnął się i powiedział: “U nas jest tylko trener i ja.”. Tak byliśmy na obozie, a gdy awansowaliśmy do drugiej ligi, głupio mi już było, bo przecież pojedziemy w Polskę na poważny mecz, Jacek i ja. Stąd pojawił się Adrian Stawski z Udorpia, Darek Nawrocki, później Michał Chamera, którego udało mi się namówić na przejście z Gdyni, został trenerem bramkarzy. Tak powstał u nas mini sztab szkoleniowy. Wracając do biura, było ono takie, że Jacek większość spraw załatwiał pracując jednocześnie w gdzie indziej. Ponadto nigdy nie widziałem telefonu na stadionie, nie widziałem faksu żadnego, a dopiero przed moim odejściem zaczął się pojawiać jakiś sprzęt. Wiem, że wszystkie te sprawy ogarniał Jacek. Natomiast w sprawach finansowych, wszyscy rozmawiali z Rafałem. 

Po odejściu z drużyny miał pan jakiś udział w znalezieniu nowego szkoleniowca?

Do Rafała w tamtym czasie przykleił się były piłkarz, Citko. To on zaczął mu kłaść do głowy, że potrzebny jest trener ze znanym nazwiskiem. Zadzwonił do mnie wtedy znajomy dziennikarz z Wrocławia, który dziwił się, że Janasa wzięli za mnie. Powiedział wprost, że on przecież nawet pół treningu nie poprowadzi. Zespół, który wtedy awansował, to była ta drużyna, którą ja skompletowałem. Janas to tylko kontynuował. Pamiętam też taką sytuację, jak Chrobry Głogów był liderem. Wiedzieli, że jak pojadą do Głogowa i przegrają, to będzie po awansie. Przyszedł wtedy do mnie Wojtek Pięta, kapitan Bytovii, który był wówczas u mnie w szkole, w Lęborku. Zapytał jak bym ustawił drużynę na mecz z Chrobrym Głogów. Opowiadał, że ten i tamten nie gra, więc mieli duży problem. Doradziłem mu, jak to powinno wyglądać i powiedziałem, żeby przekazał to trenerowi, ale on od razu odparł, że będą się bać mu to powiedzieć. Do przerwy zremisowali 0:0. W przerwie meczu Janas jak zwykle poszedł na fajkę do kibla i nawet z nimi nie rozmawiał. Grał wtedy taki Łukasz Kowalski, który jest teraz trenerem Olimpii Elbląg i to on poszedł do Janasa, aby powiedzieć mu jak to powinno być ustawione. Janas pali i mówi: “To tak zróbcie”. Zrobili i po drugiej połowie wygrali 1:0. Wtedy zaczęło im wszystko dobrze iść. W końcu zrobili awans do pierwszej ligi. 

Czy sponsor wiedział o tym wszystkim?

Rafał sprawiał takie wrażenie, że o wszystko idzie zapytać prezesa. Prawda jest taka, że sam decydował. Mam wrażenie, że wyniki sportowe nie były dla niego najważniejsze. Jeśli zaś chodzi o obecnego trenera Stawskiego, to było tak, że to ja go znalazłem i zrobiłem asystentem. Pamiętam tę sytuację jak rzuciłem sprzętem i powiedziałem, że odchodzę. Od razu zadzwoniłem do Stawskiego i mu to powiedziałem. Był akurat w swoim domku nad jeziorem i prosił żeby do niego przyjechać. Pojechałem i powiedziałem, że rezygnuję, a on odpowiedział, że w takiej sytuacji on również złoży rezygnację. Powiedziałem mu: “Adrian, przecież ty jesteś młody, jesteś z Bytowa. Zostań, może coś ci zaproponują i może się rozwiniesz?”. Uparcie twierdził, że trzeba postąpić uczciwie i odejść razem z Bytovii. Faktem jest, że w takich sytuacjach, jak trener odchodzi, to zazwyczaj odchodzi również asystent. To jest jednak Bytów, inna miejscowość, inny klub, więc kazałem mu się nie przejmować. On nadal twierdził, że zrezygnuje, ale tak zrezygnował, że do dziś został. Mój kolega Mietek Toczony powiedział mi kiedyś, że oni nie mają jaj i ambicji, bo trener za nich głowę podkładał, a oni w kryzysowej sytuacji nie wstawili się za nim. 

Wspomniał pan o Mieczysławie Toczonym. Podobno wspierał klub?

To przyjaciel klubu, przedsiębiorca z Torunia. Ma firmę transportową. Pamiętam jak trenerem Elany Toruń był były reprezentant Polski, ale mieli wtedy jakąś karę, przez którą nie mogli dokonywać transferów. W tygodniu, w którym mieli przyjechać do Bytowa, ta kara została zdjęta. Pozyskali nowych zawodników. Trener za pośrednictwem Mietka Toczonego przyjmował zakłady twierdząc, że rozwalą Bytovię. Mietek kazał przekazać chłopakom, że jak wygrają, to dostaną 10 000 złotych ekstra premii od niego. Powiedziałem to chłopakom przed meczem i wtedy wygraliśmy z nimi 3:0. Po meczu Mietek zawołał mnie i powiedział, że ma te 10 000 zł. Na schodach przy wejściu do szatni dał to kapitanowi Wojtkowi, aby ten te pieniądze rozdał pomiędzy zawodników. Ja z tej nagrody ekstra nigdy niczego nie chciałem. Jak Rafał się o tym dowiedział, zrobił awanturę. Myślę, że obawiał się, że ta informacja dojdzie do prezesa firmy. Wyglądało to tak, jakby on się zamknął i nie pozwalał dojść do klubu nikomu innemu. Do dziś zastanawiam się co on prezesowi naopowiadał? Nikt oprócz niego nie miał do niego dojścia. Teraz się zastanawiam czy prezes wiedział w jaki sposób były wydawane pieniądze? Dziwne w Bytovii było też to, że to nie zarząd stawiał mi zadania, tylko ja sam je sobie stawiałem, dokonując kolejnych awansów. W pewnym momencie zawodnicy podłapali tego bakcyla i też bardzo chcieli awansować, a wspominam tu szczególnie Artura Kobiellę, świetnego zawodnika, bardzo sympatycznego, ze Studzienic. Z czasem rozwijał się coraz lepiej. Powiedział mi, że dobrze, żebyśmy awansowali do trzeciej ligi, bo chciałby na takim poziomie kiedyś zagrać, a ja mu odpowiedziałem: “Artur, Ty jeszcze kiedyś w drugiej lidze zagrasz.”. On to negował, ale jednak miałem rację, bo nie dość, że zagrał w drugiej lidze, to zagrał też z Wisłą Kraków. Pozostały mu piękne wspomnienia.

Jak pan myśli, dlaczego członkowie niektórzy zarządu nie byli zainteresowani udostępnieniem dokumentacji finansowej do analizy, aby przekonać nowych sponsorów?

Ja o tych sprawach słyszałem tylko z mediów. Przeczytałem kilka artykułów i przyznam, że wielkie było moje zdziwienie. Usłyszałem, że interesuje się tym skarbówka i prokuratura, więc byłem pełen obaw co się dalej wydarzy z klubem. Zdziwiłem się, gdy działacze, którzy doprowadzili do tego, że klub nadal funkcjonuje na szczeblu centralnym, zrezygnowali z pracy. Pomyślałem sobie, że coś musi być na rzeczy, ale co i jak? Nie mam “zielonego pojęcia” i nie chce mi się w to zagłębiać. Dzisiaj patrzę na to tak, że była to grupka sterowana, która miała robić wszystko żebym odszedł. Dziś chciałbym się spotkać z Leszkiem i otworzyć mu trochę oczy na to, jak to funkcjonowało. Jest bardzo dobrym człowiekiem i w pewnym momencie zwariował na punkcie piłki nożnej. Nigdy nie był wielkim fanem tej dyscypliny sportu, ale jak zobaczył, jak to funkcjonuje, zwyczajnie cieszył się każdą sprawą. Wiem, że czasami był tak naiwny i ufny, że nie patrzył i nie liczył żadnych pieniędzy. Mówił tylko, że ma być i koniec. 

Czym dla pana była Bytovia?

To drugi klub w moim sercu, na którym mi zależało, zależy i zawsze miło go będę wspominać.

(M.W.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%