Dotychczas był zdrowym człowiekiem. W pełni samodzielnym. 61-letni Jerzy Dygas w ciągu kilku miesięcy stał się osobą niepełnosprawną. Stracił jedną nogę. Nie jest to efekt wypadku. To skutek (jego zdaniem) zaniedbań służby zdrowia. Z trudem doszedł do siebie pod względem psychicznym, ale łatwo nie jest. Tym bardziej, że od miesięcy nie może doczekać się zatwierdzenia jego niepełnosprawności i wypłaty miesięcznego zasiłku. Mówi, że Urząd Wojewódzki w Gdańsku działa co najmniej tak samo wolno, jak słupska służba zdrowia.
- Mąż jest cukrzykiem pierwszego stopnia. Pojawiła się miażdżyca. W ubiegłym roku w grudniu przed Świętami Bożego Narodzenia zauważyliśmy lekką ranę między palcami stopy. Miejsce to zaczęło gnić. Pojawił się nieprzyjemny zapach - opowiada Iwona Dygas, 54-letnia żona Jerzego.
[WIDEO]331[/WIDEO]
W Myślimierzu (gm. Trzebielino) mieszkają od 36 lat. Byli i są dla siebie wsparciem. Pomaga również córka, która umówiła Dygasa do chirurga naczyniowego w miasteckim szpitalu.
- Po wykonaniu tomografii komputerowej okazało się, że tętnica jest zwężona. Lekarz kazał robić opatrunki. Na tym się skończyło - opowiada Iwona Dygas.
Co tydzień jeździli do lekarza do Miastka, aby obserwować nogę. Dygas cierpiał coraz bardziej. Pojawił się tak mocny ból, że nie mógł przespać nocy.
- On nie spał i ja nie spałam. Opatrunki i dezynfekcja nie pomagały. Rana powiększała się. Przy kolejnej wizycie u doktora w Miastku skierowano nas na chirurgię naczyniową do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Słupsku.
Na miejscu zbadano poziom cukru. Okazało się, że jest za wysoki. Lekarze nie zajęli się nogą, tylko skupili się na poziomie cukru. Zignorowano skierowanie na Oddział Chirurgii Naczyniowej. O godz. 23:00 Dygas zadzwonił z informacją, że musi wracać do domu, bo został wypisany. Lekarze kazali przyjechać w kolejnym tygodniu. Dostał wówczas kolejne skierowanie z adnotacją „pilne”, ale i tak musiał czekać na swoją kolej. Ostatecznie wyznaczono termin 14 lutego 2024. Miał być to zabieg udrażniania naczyń krwionośnych.
- Zawiozłam go tam. Ku naszemu zdziwieniu lekarz od razu powiedział, że przeprowadzona zostanie amputacja. Spodziewaliśmy się, że może stracić te gnijące palce, ale nie spodziewaliśmy się, że straci nogę, aż po udo - zeznaje Iwona Dygas.
W nocy jeszcze do niej dzwoniono. Twierdzi, że lekarz miał pretensje o zachowanie Jerzego Dygasa. Miał grozić, że wypisze go do domu, bo mężczyzna oczekujący na amputację nogi jest nieprzyjemny w zachowaniu.
- Później zadzwonili po raz drugi i powiedzieli, że około północy mąż stracił przytomność na korytarzu. Powiedziano mi, że jest zaintubowany i przebywa na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej. Miałam być przygotowana na pożegnanie się z mężem. To był dla nas wszystkich szok! - zeznaje kobieta. - Od razu odechciało mi się spać. Zadzwoniłam do córki do Miastka. Płakałam i mówiłam, co usłyszałam, że Jerzy może nie przeżyć nocy. Córka szybko wsiadła do samochodu, zabrała mnie po drodze i pojechałyśmy do Słupska. Przez całą drogę nie odzywałyśmy się do siebie. To był jeden wielki stres. Jechałyśmy ze świadomością, że to ostatnie pożegnanie.
Na miejscu dowiedziała się, że mężczyzna jest już po amputacji nogi. Podkreślono, że nie ratowano nogi, tylko życie Jerzego Dygasa. Taki zabieg podobno był konieczny. Było zagrożenie, że wystąpi sepsa.
W kolejnych dniach Dygas był w stanie śpiączki. Rodzina odwiedzała go codziennie.
- Rozmawialiśmy z nim codziennie, aż w sobotę podczas wizyty córki wybudził się. Spadł nam wielki ciężar z serc.
Dygas w śpiączce był przez 96 godzin. Później przez tydzień dochodził do siebie w szpitalu. Wrócił do domu na wózku inwalidzkim. Nakazano mu przyzwyczajenie się do nowego życia, co łatwo nie jest. Przede wszystkim dom rodzinny nie jest dostosowany do potrzeb osoby niepełnosprawnej.
- Ciężko mu się poruszać, bo ma jeszcze niedowład lewej strony, po udarze, który przeszedł w 2016 roku - zeznaje żona Jerzego Dygasa. - Najgorsze jest to, że amputacji nogi można było uniknąć, gdyby reakcja lekarzy była szybsza. Za długo zwlekali. Mieliśmy skierowanie z adnotacją “pilne”, a musieliśmy czekać 3 miesiące.
Dla Jerzego Dygasa utrata nogi była tym trudniejsza, że od najmłodszych lat pracował w gospodarstwie. Jako najstarszy syn musiał opiekować się chorym ojcem. Zaniedbywał często obowiązki szkolne, aby zadbać o obowiązki domowe.
- Pamiętam, jak lekarz mówił, że mam tętnicę zwężoną o 70%, ale jego zdaniem to nie było nic wymagającego aż tak pilnej interwencji. Doprowadzili mnie do tego, że jestem inwalidą! - dodaje zbulwersowany mężczyzna.
CZEKAĆ!
Myśleli, że amputacja nogi to koniec problemów. Przygotowywali się już na nowe życie, ale zaczęły się kolejne problemy związane z wypłacaniem świadczeń.
- Po wyjściu męża ze szpitala przyznano pierwszą grupę inwalidzką i opiekę drugiej osoby. Trzeba teraz składać wniosek do wojewódzkiego zespołu do spraw orzekania niepełnosprawności na tzw. zasiłek wsparcia - opowiada Iwona Dygas.
Myślała, że to tylko formalność. Bardzo się pomyliła. Wniosek składali w pierwszym kwartale tego roku, a zasiłku wsparcia jak nie było, tak nie ma. To dla nich ogromny problem z uwagi na wielkość zasiłku. To prawie 4 tys. zł miesięcznie.
- W sierpniu spotkałam znajomą z Trzebielina, która na męża identyczny wniosek składała w lutym. Ona już otrzymała świadczenie z wyrównaniem od lutego, a u nas cisza - narzeka Iwona Dygas.
Dzwonili później jeszcze kilka razy. Twierdzili, że telefonicznie niczego się nie dowie, bo urzędniczka po drugiej stronie po prostu rozłączyła się.
- Dla nas to ogromny problem. Sama muszę dźwigać męża, bo w łazience jest wanna. Nie mamy pieniędzy na wykonanie remontu. Gdybyśmy dostali to świadczenie z wyrównaniem od marca, moglibyśmy zacząć coś działać. Mąż mógłby też częściej chodzić na rehabilitację. Moglibyśmy starać się o protezę. Za kilka miesięcy minie rok, a w Urzędzie Wojewódzkim zero informacji.
Zajmują się jeszcze niepełnosprawną córką. Iwona Dygas również boryka się z problemami zdrowotnymi. Sytuacja jest naprawdę trudna.
- Z uwagi na to, że córka ma rentę, a ja świadczenie na opiekę nad nią, mąż renty nie dostał, bo dochód jest rzekomo za wysoki. On otrzymuje jedynie 215 zł z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej - wylicza Iwona Dygas. - Za te pieniądze muszę kupić mężowi wszystkie leki, w tym również insulinę oraz na serce. Są też leki psychotropowe, po amputacji nogi.
Starają się jednocześnie o dofinansowanie protezy nogi. Tu też wciąż nie ma odpowiedzi.
- Mieszkamy blisko lasu. Jeśli nie dadzą protezy, to z drewna wystrugamy - uśmiecha się 61-latek. - Wygląda na to, że w Polsce na wszystko trzeba czekać. Najpierw na lekarza, następnie na amputację nogi, a teraz jeszcze na świadczenie, które powinno być dla nas wsparciem.
Słupski szpital zbadał sprawę. Odpowiedź jest krótka.
- Zgodnie z przepisami regulującymi postępowanie z danymi wrażliwymi pacjentów dotyczącymi stanu zdrowia nie możemy odnieść się do przesłanych zagadnień - napisał Marcin Prusak, rzecznik prasowy szpitala w Słupsku. - Zapewniamy jednocześnie, że wszyscy pacjenci przyjmowani w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Słupsku otrzymują opiekę zgodnie ze standardami leczenia i starannością personelu o dobrostan i prawa pacjentów.
[ZT]7939[/ZT]
ROZMOWA z Krystianem Kłosem, rzecznikiem prasowym wojewody pomorskiej
NIE BYLI PRZYGOTOWANI
Dlaczego od 4 marca do dziś wciąż nie rozstrzygnięto tej sprawy i Jerzy Dygas nie otrzymuje zasiłku wsparcia?
Wnioski wpływające do Wojewódzkiego Zespołu do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności w województwie pomorskim rozpoznawane są chronologicznie, zgodnie z datą wpływu. Do 4 marca 2024 r. wpłynęło 9300 wniosków. Każdy w nich musiał zostać zarejestrowany oraz zanalizowany pod kątem formalno-prawnym. Dnia 8 listopada 2024 r. zainteresowany został telefonicznie poinformowany o terminie.
Czy mają państwo świadomość jak ważny jest każdy miesiąc życia dla mężczyzny, który stracił nogę?
Tak, WZON zdaje sobie sprawę, że każda z osób składających wniosek o ustalenie poziomu potrzeby wsparcia znajduje się w sytuacji wyjątkowej i w mniejszym lub większym stopniu wymaga wsparcia.
Wojewódzkie zespoły orzekające o niepełnosprawności nie były przygotowane na tak znaczną liczbę wniesionych wniosków w tak szybkim czasie, pomimo zwiększenia liczby etatów i zatrudnienia nowych pracowników do obsługi zadań związanych z wydawaniem decyzji ustalających poziom potrzeby wsparcia, jak również przygotowania bazy lokalowej. WZON w województwie pomorskim nie był odosobniony w trudnościach z wprowadzeniem nowego zadania. WZON sukcesywnie powiększa zasoby kadrowe, jak i lokalowe, aby jak najszybciej rozpatrywać złożone wnioski. Województwo pomorskie jest w czołówce województw pod względem liczby osób z niepełnosprawnościami na 1 tys. mieszkańców, co powoduje, że wyzwanie jest szczególnie wzmagające.
Dlaczego po którymś z kolei telefonie od tej rodziny, gdy dzwonił osobiście Jerzy Dygas, osoba zatrudniona u państwa zamiast wyjaśnić sytuację, rozłączyła się?
Osoby pracujące w WZON wykazują się szczególną empatią i zrozumieniem, więc trudno przyjąć do wiadomości informację o niewłaściwym zachowaniu. Ponadto w WZON zatrudnione są także osoby z orzeczonym stopniem niepełnosprawności, co oznacza szczególne zrozumienie potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Jeśli opisana sytuacja faktycznie miała miejsce, to oczywiście jest ona naganna. Pracownicy WZON, szczególnie Ci, którzy mają kontakt z wnioskodawcami nieustannie są uczulani, aby zachowywać szczególne podejście, gdyż za każdym zgłoszeniem jest osoba w trudnej sytuacji. WZON w sposób ciągły poszukuje wykwalifikowanych pracowników, którzy mogliby dokonywać ocen wniosków. Wojewoda pomorska również podejmuje działania, które pozwolą zwiększyć liczbę zatrudnionych specjalistów.
[ALERT]1732398283825[/ALERT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz