Zamknij

LEŚNY TERRORYSTA NADAL ATAKUJE! Silniki maszyn zasypane opiłkami

17:30, 08.06.2020 M.W. Aktualizacja: 17:37, 08.06.2020
Skomentuj

Nie tylko bracia Glinieccy z Modrzejewa (gm. Tuchomie) padli ofiarą przestępcy, którego roboczo nazwaliśmy leśnym terrorystą. Ktoś już kilkakrotnie niszczył maszyny należące do właścicieli zakładów usług leśnych. Glinieccy podejrzewają, że to działania nieuczciwej konkurencji. Wskazali jedną z firm, która przegrała z nimi część przetargów w rejonie działania Nadleśnictwa Bytów. Podobne podejrzenia ma Łukasz Kinowski z Jamna w gminie Parchowo. On również padł ofiarą leśnego terrorysty. Udało mu się jednak wykonać zdjęcia sprawców. Niestety, nie są wyraźne, bo wykonała je nocą tzw. fotopułapka. Być może jednak uda się wytypować sprawcę?

Glinieckim z Modrzejewa zniszczono dwa ciągniki marki Zetor, zaparkowane w lesie podczas prowadzenia prac na terenie gminy Czarna Dąbrówka, w pobliżu jeziora Jasień. Ktoś w nocy zakradł się tam i wsypał piasek do silników, doprowadzając do unieruchomienia ciągników. Straty oszacowali na 20 tys. zł. Policja jeszcze nie namierzyła sprawców.

Wieść o tym zdarzeniu i również poprzednim, gdy w Pomysku Wielkim pod Bytowem innemu przedsiębiorcy też zasypano piachem silniki maszyn, szybko rozeszła się po okolicy. Łukasz Kinowski, właściciel zakładu usług leśnych z Jamna, postanowił zabezpieczyć się. Zamontował fotopułapki w pobliżu zaparkowanych w lesie maszyn. To była dobra decyzja.

- W nocy 19 maja do silników w moich maszynach ktoś wsypał opiłki metalu. Pojechaliśmy na miejsce gdy otrzymaliśmy na telefon zdjęcia z fotopułapek. Sprawców już na miejscu nie było - opowiada.

Tylko dzięki temu, że wiedział co się wydarzyło ok. godz. 2.30, nie uruchomił maszyn i nie doszło do poważnych uszkodzeń. Silniki trzeba było jednak rozebrać i przeczyścić. 

- To były opiłki z tokarki. Wsypano je do maszyn zaparkowanych w pobliżu leśniczówki w Unieszynie w gminie Cewice w powiecie lęborskim - wyjaśnia Kinowski. - Zamontowałem fotopułapki, bo wiedziałem co się w okolicy dzieje, ale nie spodziewałem się, że tak szybko do mnie przyjdą - dodaje. 

On też podejrzewa tego samego przedsiębiorcę, którego wskazywali bracia Glinieccy. Rozmawialiśmy z nim, ale zdecydowanie zaprzeczył. Kinowski wskazuje, że był z tą osobą w jednym konsorcjum, ale doszło do kłótni i ich drogi rozeszły się.  

- Opiłki wsypano tydzień po tym jak się z nim pokłóciłem. Nie wiem. Może to przypadek? - zastanawia się Kinowski.

W branży świadczenia usług leśnych nie jest nowicjuszem, chociaż ma 30 lat. Doświadczenie zdobywał u ojca, który ZUL prowadził przez 25 lat. W wyniku działań wandali zniszczona została maszyna do przewożenia drewna, tzw. forwarder. 

- Próbowali uszkodzić jeszcze harvestera do ścinania drzew, ale nie zdążyli, bo policja przyjechała - opowiada. - Na szczęście nie odpaliliśmy maszyn i dlatego straty to ok. 5000 zł. Gdybyśmy odpalili, to stracilibyśmy ok. 150 tys. zł.

Maszyny były ubezpieczone, więc Kinowski dostanie zwrot kosztów. Dodaje, że obawia się dalszych działań leśnych terrorystów. Nie tylko on. Właściciele podbytowskich zakładów usług leśnych z niepokojem czekają na każdą kolejną noc.

Policja z Lęborka prowadzi postępowanie w tej sprawie. Podobnie jak bytowska w przypadku zniszczenia maszyn braci Glinieckich. Sprawców do dziś nie odnaleziono, ale może kojarzysz osoby ze zdjęć wykonanych przez fotopułapkę Łukasza Kinowskego? Jeśli tak, daj znać dzwoniąc pod nr tel. 513 313 112. Anonimowo. 

[ALERT]1591630336521[/ALERT]

[ZT]2304[/ZT]

Koronawirus skłócił ZUL-owców

Rozmowa z Danielem Lemke, nadleśniczym Nadleśnictwa Bytów

W ostatnim czasie coraz więcej jest aktów wandalizmu, które wyglądają na prawdziwą wojnę pomiędzy zakładami usług leśnych. Podobno to problem występujący przede wszystkim w nadleśnictwie Bytów. Potwierdza pan to?

W innych nadleśnictwach też zdarzają się takie incydenty, bo na przykład pod Sławnem płonęły harwestery. Wiem też, że zanim przyszedłem do Bytowa, również u nas takie rzeczy się działy. Nowi wykonawcy, którzy debiutowali na rynku, byli szykanowani. Pojawiały się na przykład dziwne napisy na drewnie. Były też groźby. Niektórzy właściciele zakładów usług leśnych stawiali nawet przyczepy campingowe przy maszynach i koczowali tam, aby ich pilnować. Działo się to, zanim zostałem nadleśniczym w Bytowie.

A co było po pana przyjściu?

Było kilka lat hossy. Miałem nieraz wrażenie, że jest więcej pracy niż nasze zakłady usług leśnych są w stanie przerobić, a więc nie było problemu. Zdarzały się przetargi, w których firmy z zewnątrz brały udział i wygrywały, ale zazwyczaj zwyciężało je konsorcjum firm bytowskich. Sytuację diametralnie zmieniła klęska żywiołowa, czyli huragan stulecia, który nas dotknął. Początkowo lokalni przedsiębiorcy przychodzili do mnie i deklarowali, że wszystko to posprzątają, że dadzą sobie radę. Dysponowali, wtedy chyba dwoma harwesterami i było wiadomo, że nie dadzą rady, ale twierdzili co innego. Bardzo szybko dało się zauważyć, że jednak nie są w stanie tego zrobić, bo nie mają mocy przerobowych. Po przetargach zlecenia dostały między innymi zagraniczne firmy, na przykład estońskie. Było wtedy na tyle dużo pracy, że wystarczyło jej dla wszystkich. Nasi przedsiębiorcy zarabiali przyzwoite pieniądze. Kłopot pojawił się, gdy skończyło się sprzątanie po huraganie, a areały drzewne bardzo się skurczyły. Nasi przedsiębiorcy byli mocniejsi po tej klęsce, bo w międzyczasie dokupili sobie nowy sprzęt. I teraz wracamy do punktu wyjścia. Nagle w całej okolicy zniknęło kilkaset tysięcy metrów sześciennych pozyskiwanego co roku drewna. Najgorsza sytuacja była w nadleśnictwach Lipusz i Przymuszewo, gdzie zniknęło najwięcej pracy. Firmy z ościennych nadleśnictw zaczęły się rozpychać, przechodząc na sąsiednie. W 2019 roku była pierwsza przymiarka, ale nie zdobyli przyczółku. W 2020 roku obniżyli ceny i udało się im wygrać przetarg na jeden duży pakiet. Oczywiście podpisałem umowę, bo po to organizuje się przetargi, aby uzyskać jak najlepszą cenę. Przez jakiś czas był spokój. Zresztą nasi przedsiębiorcy wygrywali też przetargi w innych nadleśnictwach i tam mieli pracę. Poszli do Nadleśnictwa Kartuzy czy do Nadleśnictwa Cewice na terenie Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku. Problemy zaczęły się wraz z przyjściem koronawirusa, bo rynek drewna zmniejszył jeszcze bardziej. Wtedy zaczęły się animozje i takie akcje, których nie można chwalić i akceptować.

Czy gdyby zapadł prawomocny wyrok wobec ustalonego sprawcy i okazałby się nim właściciel zakładu usług leśnych, to czekają go jakieś dodatkowe konsekwencje w ramach realizowanych zleceń?

Jeżeli zapadłby prawomocny wyrok, to miałoby to wpływ w następnych przetargach. Czekałoby go automatyczne wykluczenie z możliwości startowania w jakichkolwiek przetargach, więc jest to duże ryzyko. Mam nadzieję, że to się zakończy, bo wcale się z takich incydentów nie cieszę. Lepiej żeby pojawiła się zdrowa konkurencja.

Portal

ibytow.pl

Napisał o tym

pierwszy

 

(M.W.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%