Dobry wójt czy burmistrz powinien swojej gminie rządzić nawet przez kilkadziesiąt lat. Tak uważa Władysław Kosiniak-Kamysz, lider Polskiego Stronnictwa Ludowego, który próbuje wycofać wprowadzony przez Prawo i Sprawiedliwość pomysł ograniczenia kadencji włodarzy do 10 lat z przerwą.
Lokalnie zdania są podzielone. Przewodniczący Rady Powiatu Paweł Biernacki, związany z PSL, uważa pomysł Kosiniaka-Kamysza za bardzo dobre rozwiązanie. Natomiast jego kolega z Trzeciej Drogi, Mirosław Maszluch, jest całkowicie innego zdania. Uważa, że wycofanie dwukadencyjności spowoduje ponowne zabetonowanie samorządów i trwających przez lata lokalnych układów.
– Jeżeli jest dobry samorządowiec cieszący się zaufaniem, to powinien mieć możliwość rządzenia przez wiele lat – komentuje Biernacki.
Jednocześnie przyznaje, że jest zagrożenie zabetonowania układu w niektórych przypadkach, ale jego zdaniem to nadal powinna być decyzja wyborców. Przekonuje go twierdzenie, że w małych gminach zdarzały się nawet takie sytuacje, gdzie brakowało osób chętnych do wystartowania przeciwko urzędującemu włodarzowi. Tłumaczono to wówczas jego ogromnymi wpływami – stanie się rywalem nie jest łatwe w sytuacji, gdy członkowie rodziny pracują w strukturach samorządu. Przeważnie zachodziła obawa, że włodarz będzie odgrywać się po wyborach na rodzinie osoby, która ośmieliła się wystartować przeciwko niemu.
Biernacki bierze pod uwagę takie mankamenty systemu bez dwukadencyjności, ale jednak jego zdaniem system wprowadzony przez PiS jest zły. Trzeba pozwolić wójtom i burmistrzom rządzić nawet przez 30 lat, jeśli wyborcy tak zdecydują.
– Tak naprawdę ciężko mi powiedzieć, czy to dobre czy złe rozwiązanie. Przy systemie dwukadencyjnym włodarze i tak kombinują. Jeden na przykład zostanie sekretarzem na 5 lat i po tym okresie znowu może startować w wyborach – dodaje Biernacki.
Zdecydowanym zwolennikiem dwukadencyjności jest Mirosław Maszluch, radny Rady Powiatu. Uważa on, że nie należy modyfikować rozwiązania wprowadzonego przez Prawo i Sprawiedliwość.
– Uważam, że wycofanie tego rozwiązania byłoby powrotem do zabetonowania pewnych układów. Uważam, że powinno iść to dalej. Dwukadencyjność powinna dotyczyć również radnych oraz posłów i senatorów. Wtedy by to żyło - komentuje Maszluch. - 10 lat kadencji wójta czy burmistrza to jest dużo. Wcześniej było łącznie 8 lat, a teraz przy 10-letniej kadencji można zrobić naprawdę bardzo dużo. Następnie taki włodarz powinien ustąpić komuś młodszemu z nowymi pomysłami.
Zauważa, że według przepisów wystarczy pięcioletnia przerwa i nawet włodarz, który wcześniej rządził nieprzerwanie przez 10 lat, po pięciu latach przerwy może wracać do gry i znowu się wykazywać. Jego zdaniem takie rozwiązanie wzmacnia demokrację.
– Jeśli PSL będzie taki pomysł rzucać, to ich poparcie spadnie poniżej czterech procent. Ludzie nie są głupi. Widzą, że wprowadzenie dwukadencyjności to dobre rozwiązanie. Dzięki temu młodsi mogą wykazywać się swoimi pomysłami w samorządach – komentuje Maszluch.
Były wójt Parchowa Andrzej Dołębski twierdzi, że na przestrzeni ostatnich kilku lat trochę zmienił zdanie w tej sprawie. Początkowo miał wątpliwości, gdy PiS wprowadzał system dwukadencyjny. Obawiał się, że nowy system wyeliminuje z życia publicznego osoby, które sprawnie zarządzają samorządami. Później zaczął zmieniać zdanie i dziś uważa, że system dwukadencyjny jest jednak dobry. Sam był wójtem przez kilkanaście lat, więc tematyka jest mu bardzo bliska.
– Początkowo rozpatrywałem to w taki sposób, że jeśli ktoś sprawnie zarządza samorządem, a ludzie go wybierają, dlaczego miałby kończyć swoją misję? Zwracałem uwagę, że posłowie nie mają kadencyjności, a przecież niektórzy są posłami od kilkudziesięciu lat, więc zmiany powinny zaczynać się od góry. Później zacząłem nad tym zastanawiać się głębiej i obserwować skutki tych zmian. Niestety znam takie przypadki, których wymieniać nie będę, ale sytuacja jest taka, że wójtowie wybierani są od lat i powstają pewne nieprawidłowości, pewne układy. To jest z pewnością negatywna strona braku kadencyjności. Jednoznacznego zdania na ten temat nie mam. Ma to swoje plusy i minusy – komentuje Dołębski.
Zauważa on, że po pięcioletniej przerwie były wójt znowu może startować na kolejne 10 lat, więc całkowicie zablokowany nie jest. Dodaje, że tę przerwę może spędzić np. w radzie gminy, obserwując i recenzując działania swojego następcy.
Zwolennikiem zniesienia dwukadencyjności jest Artur Dziambor, były poseł Konfederacji, obecnie związany z PSL. Kojarzony z wolnościowymi poglądami polityk uważa, że ograniczenie rządów lokalnych włodarzy do dwóch kadencji jest niewłaściwe.
– Mówienie o zabetonowaniu lokalnych układów nie jest argumentem, bo jestem z Gdyni i dokładnie tak samo było u nas, gdy rządził prezydent Wojciech Szczurek. Wydawało się, że będzie rządził na zawsze. Przeciwko Szczurkowi nie wolno było występować. To była świętość, dlatego że ludzie bali się przeciwko niemu cokolwiek powiedzieć. Kontrolował właściwie wszystko. Mówiło się, że bez jego wiedzy nie można zatrudnić od sprzątaczki w szkole, po dyrektora departamentu - opowiada Dziambor. - Był władcą aż do momentu, gdy zaczął podejmować durne decyzje – takie jak likwidacja parkingów w mieście i zastępowanie ich skwerami, których nikt nie używa. Zaczął wprowadzać skrajnie lewicowe rozwiązania, czym ludzi zdenerwował i nawet bez dwukadencyjności w wyborach po prostu przegrał. Dlatego mówienie, że powstawanie lokalnych układów to argument, nie jest żadnym argumentem. Jeśli włodarz będzie źle rządzić, nawet w małej gminie ludzie go w końcu zniosą w wyborach.
Jego zdaniem nie ma znaczenia, czy mówimy o Gdyni liczącej ponad 200 tys. mieszkańców, czy o gminie liczącej 3 tys. osób – jeśli włodarz się nie sprawdza, to ludzie go odsuną, choćby po 30 latach.
– Jeśli w gminie liczącej kilka tysięcy osób nie może powstać siła alternatywna, opozycja, to świadczy tylko o słabości tej opozycji. Być może w takim samorządzie wójt czy burmistrz rządzi na tyle dobrze, że nie ma konkurencji? – zastanawia się Dziambor. – Przy dwukadencyjności skończy się to tak, że jeśli dany wójt czy burmistrz nie będzie mógł już startować i będzie musiał zrobić sobie pięcioletnią przerwę, to wystawi swoją żonę, syna czy zaprzyjaźnionego sekretarza. Ja już teraz wiem, że prezydent Nawrocki odrzuci propozycję zniesienia dwukadencyjności. To nie przejdzie przez jego kancelarię. Jednocześnie czekam na takie sytuacje w Polsce, gdy kończący kadencję wójt jest zastępowany przez żonę, syna albo zaprzyjaźnionego urzędnika. W takich sytuacjach lokalny układ będzie trwać nadal, mimo dwukadencyjności. Jeśli w gminie liczącej 2000 osób nie ma osoby, która może przejść się po domach i przekonać do swoich racji, to może świadczyć tylko o tym, że wójt jest bardzo dobrze przez społeczeństwo oceniany i może rządzić dalej.
Jego zdaniem nawet źle się dzieje, jeśli z powodu ograniczenia do dwóch kadencji pracę traci doświadczony włodarz, który sprawdzał się w swojej roli.
– W 2024 roku wymienionych zostało w wyborach około 40% wójtów i burmistrzów. To już świadczy o tym, że argument za dwukadencyjnością został empirycznie obalony. Wtedy jeszcze ograniczenie to nie obowiązywało rządzących wówczas włodarzy, a wyborcy samodzielnie ich wymienili – komentuje Dziambor.
Na koniec raz jeszcze przypomina przypadek Wojciecha Szczurka z Gdyni, który w najlepszych latach miał 85% poparcia i wydawał się nie do pokonania. Wystarczyło podejmowanie negatywnie ocenianych decyzji i ze Szczurka nic nie zostało w ostatnich wyborach.
Co o tym sądzisz? Czekamy na wasze komentarze.
[CGK]796[/CGK]
Marian 17:06, 21.07.2025
Coś w stylu - NASI NA SWOIM, KORYTO NA WIEKI. Obywatele tak nie chcą, to wasze chore, pieniężne marzenia . Zróbcie referendum odważni...
Jarek 17:20, 21.07.2025
Może tak zacząć od samej góry sejm i senat o parlamencie europejskim nie wspomnę dopiero zaczęły by się lamęty.
0 0
......