Zamknij

Łukasz Kożykowski - król wędlin z Bytowa

Mateusz WęsierskiMateusz Węsierski 23:52, 16.12.2022 . Aktualizacja: 00:01, 17.12.2022
Skomentuj Łukasz Kożykowski i jeden ze sztandarowych produktów - kiełbasa żywiecka Łukasz Kożykowski i jeden ze sztandarowych produktów - kiełbasa żywiecka

Marian Kożykowski to człowiek legenda, jeśli chodzi o lokalne wędliniarstwo. Niestety, nie ma go już z nami, ale rozpoczęte przez niego tradycje stara się z powodzeniem kontynuować syn, Łukasz. To on przejął masarnię "Kożykowski". Postawił na kontynuowanie tradycji i na prowadzenie firmowego sklepu. Są też dodatkowe atrakcje, takie jak np. losowanie koszy z wędlinami. W zabawie biorą udział klienci sklepu, którzy wydadzą przynajmniej 100 zł i zostawią paragon w specjalnym pojemniku. 17 grudnia o godz. 12:00 będzie transmisja na żywo z losowania paragonów. Wygrać mogą jedynie osoby obecne na miejscu w czasie losowania. Paragony nieobecnych odkładane będą na bok. 

HISTORIA ZAKŁADU 

Łukasz Kożykowski ma obecnie 34 lata. Odkąd pamięta, jego ojciec Marian zawsze przebywał w zakładzie na ulicy Miasteckiej. Masarnia to dzieło jego życia. Firma powstała w 1996 roku, gdy Łukasz Kożykowski miał 8 lat. 

- Przecinałem wówczas wstęgę. Dokładnie to pamiętam - wspomina.

1996 rok to był przełomowy moment w karierze jego ojca, Mariana, gdy przechodził na własną działalność. Wcześniej pracował jako ceniony rzeźnik, wyrabiający pyszne wędliny, m.in. w zakładzie "Iwona" w Borzytuchomiu. Jak każdy, karierę zaczynał w Gminnej Spółdzielni, jako uczeń. Było to w masarni działającej przy ulicy Przemysłowej w Bytowie. Szybko się uczył i już wtedy zaczął dorabiać, świadcząc usługi świniobicia w gospodarstwach. Wyrabiał też kiełbasy na wesela, a po nauce, już jako czeladnik rzeźnictwa i wędliniarstwa, rozpoczął pracę w GS. W czasie przemian ustrojowych zwolnił się z GS i zatrudnił w prywatnej masarni Anastazego Rekowskiego na skrzyżowaniu ulicy Przemysłowej i Ceynowy. Później jako brygadzista rozpoczął pracę w Masarni "Inmark" przy ulicy Lęborskiej. W międzyczasie dorabiał, wyjeżdżając do pracy w Niemczech, gdzie nauczył się języka i poznał nowoczesne technologie produkcji wędlin.

W pewnym momencie zdecydował o rozpoczęciu własnej działalności. Zaczął od spółki z Janem Sobolewskim. Wspólnie uruchomili masarnię w Borzytuchomiu. Gdy zaostrzono przepisy, okazało się, że nie można tam produkować żywności. Kożykowscy wycofali się ze spółki. Zaczęli myśleć o własnej działalności, bez wspólnika. 

Według pierwszych planów masarnia miała powstać w Parchowie, ale stwierdzono, że to za daleko od Bytowa. Jednak lokalizacja w mieście była lepsza z uwagi na większą dostępność do większej ilości klientów. Działkę kupili nabywając kilka kolejnych, mniejszych fragmentów gruntu, m.in. od osób prywatnych. Areał był powiększany przez kilka lat i stale rozbudowywany. Zimą 1996 roku postanowili zbudować od podstaw nową masarnię. Dokładnie 26 listopada 1996 roku 35-letni Marian Kożykowski otworzył własny biznes przy ulicy Miasteckiej. 

- Przez pierwsze lata produkowaliśmy tylko parówki i mortadelę dla trójmiejskich hurtowni. Towar trafiał na statki i na platformy wiertnicze. 90 proc. produkcji wyjeżdżało poza kraj. Z biegiem lat pojawiały się nowe pomysły, np. żywieckiej własnego autorstwa czy też kiełbasy polskiej. Klienci byli zadowoleni, co mojego tatę motywowało - opowiada Kożykowski junior.

[ZT]8088[/ZT]

Co ciekawe, receptury ojca są pilnie strzeżonymi tajemnicami w rodzinie. Powstały poprzez wieloletnie doświadczenie Mariana Kożykowskiego, który ulepszał wędliny, produkowane jeszcze za czasów GS. Dodawał swoje modyfikacje, a przede wszystkim "wkładał w nie serce". Jak wspomina jego syn, nie pamięta on, aby kiedykolwiek z ojcem wyjechali na dłuższy urlop. Problem był nawet z weekendami, bo ojciec cały czas przebywał w masarni. Chodził tam nawet w niedzielę.

- Nigdy nigdzie nie byliśmy, na żadnej wycieczce. Gdy mówiłem tacie, że może pojedziemy gdzieś odpocząć, mówił, że właśnie przecież teraz odpoczywamy, bo mamy godzinę przerwy i możemy wypić kawę. Nikt nas nie goni, jesteśmy u siebie - wspomina Kożykowski junior.

Efekt jego wieloletniej pracy to około 25 autorskich receptur wędliniarskich. 

- Obecnie wszystkie wędliny produkujemy według receptur stworzonych przez mojego tatę - zaznacza Łukasz Kożykowski. - Słuchając ojca, pamiętam jak opowiadał, że te receptury powstawały przy współudziale jego klientów, którzy doradzali mu: "Marian, tu dodaj więcej soli, tam innej przyprawy. Tę kiełbasę bardziej uwędź." i tak metodą prób i błędów przez lata tworzyły się receptury. Tata szukał "złotego środka" pomiędzy wymaganiami różnych klientów. Nasza dewiza to robić mniej, a smaczniej.

Dlatego wędliny prosto z linii produkcyjnej od razu trafiają do firmowego sklepu. Często są jeszcze ciepłe, gdy klienci wkładają je do swoich toreb na zakupy. Łukasz Kożykowski uważa, że nigdy nie pójdą w kierunku budowy dużego koncernu wędliniarskiego. Chcą pozostać przy małej produkcji, bo tylko w taki sposób będą mogli dopilnować jakości. 

Warto też podkreślić, że rodzina Kożykowskich nigdy nie dorobiła się ogromnego, osobistego majątku. Kożykowski senior większość dochodów inwestował w zakład, nieustannie ulepszając linię technologiczną i nieruchomości. Dzięki temu teraz, po 25 latach, firma spełnia wszystkie wymogi i ma najnowocześniejsze urządzenia. 


Załoga firmy Kożykowski jest jak jedna, wielka rodzina

ŚWIĄTECZNA TRAGEDIA

W czasie działalności firmy były też ciężkie czasy, np. wielki pożar w Święta Bożego Narodzenia w 2020 roku. Ewidentnie było to podpalenie. Sprawcy do dziś nie udało się ustalić. 

- Całkowitemu spaleniu uległa część produkcyjna - mówi Łukasz Kożykowski.

Może on tylko podejrzewać, że to działania konkurencji, niekoniecznie lokalnej, bo w tamtych czasach dużo wędlin wozili do Trójmiasta. Były to ciężkie czasy, rynek mały, wchodziły duże markety. Nie mają pojęcia kto spalił ich firmę. Zanim sprawa została umorzona, zaczęli odbudowywać zakład. Wiedzieli, że w 2004 roku Polska wchodzi do Unii Europejskiej. Pojawiły się nowe normy, więc trzeba było jak najszybciej dostosować się. W tamtym czasie upadło aż 7 zakładów wędliniarskich w powiecie bytowskim. Firma Mariana Kożykowskiego przetrwała, bo dużo zainwestował w ulepszenie procesu produkcyjnego. Uzyskali pozwolenia i mogą eksportować na całą Unię Europejską, chociaż tego nie robią. Produkują przede wszystkim na rynek lokalny. 

- Mięso bierzemy z lokalnych, kaszubskich ubojni, gdzie dostarczają je rolnicy z powiatu bytowskiego i okolicznych pomorskich powiatów - podkreśla Łukasz Kożykowski. 

Przez pierwsze 7 lat pracy nie mieli kierowcy, więc razem z ojcem jeździł rozwozić towar. Pamięta te nocne podróże do Gdańska i Gdyni. Wjeżdżali o godz. 15:00 i zanim objechali 7 gdańskich hurtowni, wracali do domu około północy. Rano trzeba było wstawać i znowu iść do pracy. 

- Byłem zadowolony, że coś się działo. Lubiłem te wspólne wyjazdy. Dobrze je wspominam. W moich latach młodości to była jedna, wielka przygoda. Wiele się wówczas nauczyłem. 

Lata mijały. W 2018 roku cała rodzina przeżyła szok. Marian Kożykowski pewnego dnia wszystkim oznajmił, że zamyka zakład. Członkowie rodziny myśleli, że myśli o chwilowej przerwie. Zdziwili się, gdy oznajmił im, że ma na myśli całkowite zamknięcie masarni. Powiedział, że był tym zmęczony. 

- Z dnia na dzień zamknął firmę, mówiąc, że musi odpocząć, a jak już odpocznie, to otworzy od nowa. Było to dla nas łatwe, bo nie mieliśmy żadnych zobowiązań. Trzeba było tylko wszystkich rozliczyć i odesłać do domu - opowiada 34-latek.

Kożykowskiemu doskwierały wówczas problemy zdrowotne, co potęgowało jego zmęczenie. Czasy robiły się coraz trudniejsze. Rodzina twierdzi, że przedstawiciele załogi zrozumieli, że po 35 latach pracy szef chce odpocząć. Tym bardziej, że nie był w stanie pójść na urlop, jeśli zakład funkcjonował. Musiał być codziennie w firmie, więc jedynym sposobem na odpoczynek było całkowite zamknięcie. 

- Ciekawe jest to, że po zamknięciu zakładu tata na urlop i tak nie pojechał. Codziennie był w masarni, chodził, oglądał i rozmyślał co dalej robić - wspomina jego syn. 

Dotychczasowi klienci cały czas wydzwaniali i pytali o możliwość zamówienia towaru. Obserwując to z boku, Łukasz Kożykowski zaproponował ojcu, że to on dalej "pociągnie ten wózek". Ojciec początkowo miał wątpliwości, ale ostatecznie wyraził zgodę, a nawet się ucieszył, gdy w styczniu 2019 roku jego syn ponownie uruchomił masarnię

- Zatrudniłem ponownie część załogi, która dotychczas u nas pracowała. W pierwszych miesiącach ojciec bardzo mi pomagał. Ponownie żył tym zakładem. Bardzo go to cieszyło, że wszystko funkcjonuje, jak należy. Cieszył się, że dłużej może pospać, że może później przyjeżdżać do firmy. Był cały czas ze mną i obserwował. Dużo pomagał - opowiada Łukasz Kożykowski. - Pamiętam jak pewnego dnia tata zaskoczył mnie i powiedział, że wydawało mu się, że czas się zatrzymał w momencie, gdy zamknął zakład. W jednym momencie czas został uruchomiony, bo już dzień po ponownym otwarciu zakładu wszystko wróciło do normy, tak, jakby nigdy nie był zamknięty. Był zdziwiony, że tak szybko udało się ponownie firmę uruchomić, a nawet obroty zwiększyliśmy o około 30 proc. 

Sielanka trwała do maja 2019 roku. Po 5 miesiącach obserwowania syna w roli nowego szefa, Marian Kożykowski zmarł. Miał problemy z sercem, które w końcu nie wytrzymało. Zmarł wiedząc, że jego firma jest w dobrych rękach. Firma dla której poświęcił swoje życie. Firma, w którą "włożył serce". 

SKLEP FIRMOWY
W ostatnich latach liczni klienci zauważyli, że wędliny z masarni "Kożykowski" nie są dostępne w wielu lokalnych sklepach. To nie jest przypadek. Z inicjatywy Łukasza Kożykowskiego postanowiono ograniczyć sprzedaż w sklepach spożywczych, z uwagi na to, że wędliny tam często zbyt długo były przetrzymywane, przez co traciły świeżość, a producent dobrą opinię. Zdecydowano, że przy produkcji na lokalny rynek podstawą będzie sklep firmowy, bezpośrednio przy zakładzie na ulicy Miasteckiej. Dzięki temu, gdy np. kończy się zapas metki, od razu uruchamiana jest produkcja i świeża metka w krótkim czasie trafia na półki. Nie ma opcji, żeby znajdował się tam towar przeterminowany. Dzięki temu 90 proc. sprzedaży to sklep firmowy na ulicy Miasteckiej, czynny od poniedziałku do piątku od godz. 6:00 do godz. 15:00 i w soboty od godz. 7:00 do godz. 13:00. To właśnie w tym sklepie 17 grudnia o godz. 12:00 odbędzie się losowanie. Osoby, które zrobią zakupy za minimum 100 zł i zostawią paragon w specjalnym pojemniku, mogą wziąć w nim udział. Do wygrania są 3 kosze wędlin, w tym ten, który ma największą wartość - 500 zł. Co ważne, wygrać będą mogli tylko ci, którzy w dniu losowania będą obecni na miejscu, w sklepie. Wylosowane paragony osób nieobecnych odkładane będą na bok.

CHCESZ WIĘCEJ INFORMACJI? CZYTAJ DARMOWE WIEŚCI Z POWIATU!

SKUTECZNA REKLAMA? TYLKO U NAS! Darmowa gazeta WIEŚCI Z POWIATU (nakład 30 000 szt.) + portale informacyjne (www.ibytow.pl www.miastko24.pl www.iszczecinek.pl ) + Gazeta Miastecka + GRATIS Spotted Bytów

tel. 513 313 112 e-mail: [email protected]

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

Redktorze..Redktorze..

3 2

Naprawdę drogi redaktorze możesz sobie i ludziom patrzeć w oczy wytykając błędy czy przekręty różnym osobom, samemu kręcąc opinią publiczną usuwając niewygodne komentarze?? 10:25, 17.12.2022

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

OdwiedzajacyOdwiedzajacy

3 11

Szczerze to wyroby nie urywają d..y. Za czasów ojca nieporównywalnie lepsza jakość. Kiedyś żywiecka to było samo mięso a teraz więcej tłustego niż czerwonego. Także, nie tedy droga właścicielu 12:44, 17.12.2022

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%