Razem przeżyli cudowne życie. Przedsiębiorca Henryk Recław, szef firmy Wireland, wspomina swojego przyjaciela - szefa firmy Drutex
Zmarłego prezesa Leszka Gierszewskiego można chyba śmiało określać jako pana przyjaciela?
Jest to słowo dość mocne. Unikaliśmy tego w naszym towarzystwie, ale taka jest prawda. Znamy się już ponad 65 lat. Poznaliśmy się jako dziesięcioletni chłopcy. Jeździliśmy razem na kolonie do Wałcza. Jego rodzice pracowali w PSS-ie i moi rodzice w PSS-ie.
W Bytowie?
W Bytowie, tak. Tata był kierownikiem drogerii, mama pracowała w drogerii, a mój tata pracował w rzeźni na Dzierżyńskiego 15, późniejsza Brzozowa 15. Dzisiaj to rozebrany budynek.
Pamięta pan pierwsze spotkanie?
Pamiętam. Mieliśmy 10 lat. On się czymś pochwalił. Już nie będę mówił, jakimiś włosami. Ja miałem też takie włosy. Krótko mówiąc, dorwał nas w toalecie dyrektor kolonii. Jak zwykle starałem się mówić prawdę. Kiedy powiedziałem tę prawdę, dlaczego w nocy się umówiliśmy z Leszkiem w toalecie, dyrektor zaczął się śmiać i nic nam nie zrobił.
Przyjaźniliśmy się we dwójkę i tak było później w szkole średniej, kiedy w 1964 rozpoczęliśmy naukę w liceum ogólnokształcącym. Ja byłem bardzo blisko niego. Dwóch kolegów, Bogdan Lubiński, prezes Polmoru, i January Senko, prezes Centrostalu Szczecin. Oni we dwójkę trzymali. Dopiero po studiach utworzyliśmy taki kwartet, że co roku od dziesiątek lat spotykamy się na urodzinach, bez kobiet. Raz złamałem nasze postanowienie i wprowadziłem swoją partnerkę. Powiedzieli: Heniek, nie rób tego więcej!
Chciał pan pochwalić się, pokazać…
No tak. Czasami jakieś motylki działają i człowiek robi takie rzeczy. Ale już więcej tak nie było.
Kiedy ostatni raz widzieliście się w tym gronie?
Ostatni raz, kiedy były urodziny Leszka, spotkaliśmy się we czwórkę 13 października. On ma urodziny 9 października. I kiedy się spotkaliśmy, był jeszcze pełen sił, pełen energii, pełen radości po prostu. Dlatego do dziś trudno mi uwierzyć w to, że jego nie ma wśród nas, że jego głosu nie słyszymy. I wtedy, kiedy tę jego energię widzę, on jeszcze mówi: Heniek, weź zamów tomahawk! Ja nie wiedziałem, co to jest tomahawk. To jest polędwica, ale innego rodzaju. On chciał koniecznie z tym tłustym jeść, a ja tłustego nie lubię. Był pełen sił, pełen energii.
Mówi pan cały czas: spotykamy się. Do pana jeszcze nie dotarło?
Jeszcze mi trudno w to uwierzyć. Ciągle on jest, ciągle słyszę jego głos. Tak było od lat, że często kiedy nawet we czwórkę skończyliśmy, to my jeszcze siadaliśmy i jeszcze rozmawialiśmy. Można powiedzieć, mówiliśmy sobie o największych tajemnicach tego świata, tylko we dwoje. Tak miało być 5 grudnia, kiedy Leszek potwierdził, że o 13.30 spotykamy się na urodzinach kolegi Januarego w restauracji Jaś Kowalski.
I co się stało potem?
4 grudnia dzwoni kolega Bogdan Lubiński: Heniek, Leszek nie żyje! Jadłem obiad w Atmosferze. Ja do żony mówię: fejk. Dzwoni drugi kolega, January Senko: Heniek, Leszek nie żyje! Fake. Po prostu nie wierzyłem. Właścicielka Atmosfery mówi, też otrzymała telefon, ale fake. Nie dowierzaliśmy, po prostu nie dowierzaliśmy. I napięcie było ogromne, bo kiedyś taki fake był puszczony już raz, gdzieś z 2–3 lata temu. Więc nie sposób było to usłyszeć jako prawdę. To absolutna była dla mnie nieprawda. Tym bardziej, że kilka dni wcześniej potwierdzał. Ja trzeciego jadę z żoną do Słupska i my się zachowujemy czasami jak dziewczynki. To znaczy, że każdy się stroi, każdy chce być troszeczkę młodszy, bo przecież mamy prawie 76 lat. Marynarka, spodnie, buty, żeby wyglądać wśród kolegów dobrze. I to był dla nas szok. Do dziś słyszę jego głos, tak jakby był obok, żywy, i rozmawiał. Te rozmowy były potrzebne, bo wymienialiśmy poglądy na temat biznesu, fabryki, rodziny. Można było mieć inne zdania, oczywiście, że mieliśmy inne zdania, inne poglądy na pewne tematy, ale brak mi tego kogoś, komu mógłbym powierzyć tak poważne sprawy.
Zaczniemy teraz od początków biznesowych. Pana i jego. Wrócimy do tamtych czasów, rok 1968. Po liceum wasze drogi się rozeszły?
Tak. Ja wybrałem uczelnię techniczną, wydział budownictwa w Koszalinie. On wybrał wyższą szkołę oficerską, ale miał rok przerwy i pracował tu, w Wirelandzie. Był magazynierem. Mile to wspominam. Przez rok pracował. Jak słońce świeciło mocniej, poszedł na górę na dach opalać się. I kiedy się opalał, były materiały potrzebne pracownikom. No i gdzie jest magazynier? Szukają, szukają, nie mogą znaleźć. Po jakimś czasie Leszek schodzi drabinką do atrium. Prawie mieli go wyrzucić, ale miał tutaj wujka dobrego Pałubickiego, który go wyratował. Po roku poszedł studiować w Wyższej Szkole Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu.
Mieliście kontakt?
Po ukończeniu studiów mieliśmy kontakt. Starał się być koło Koszalina, bo ja tam pracowałem w kombinacie budowlanym. Początkowo więcej wojsk było albo w Koszalinie, albo w Kołobrzegu. Widzieliśmy się często. Później został przeniesiony do Słupska. Był wykładowcą w Akademii Pomorskiej. Cały czas mieliśmy dobry kontakt.
I przechodzimy do połowy lat 80.
W 1985 roku jestem zastępcą naczelnego inżyniera w kombinacie budowlanym. Przyjeżdża do mnie i mówi: chodź ze mną, Izba Rzemieślnicza organizuje targi rzemieślnicze na ulicy Głowackiego. Ja jako zastępca naczelnego inżyniera miałem elegancki gabinet, sekretariat. Trochę dla mnie był to wstydliwy temat, być w kombinacie ważną osobą, a tu rzemieślnik… Chociaż mój ojciec był rzemieślnikiem w Bytowie i wiem, co to było rzemiosło. Z rodziny rzemieślniczej się wywodziłem. Poszliśmy na targi i on mówi: otwieraj firmę! Ja mówię: no dobra, budownictwo… betoniarstwo.
I pan się zdecydował?
Przychodzę do domu, mówię, że Leszek Gierszewski był. Oczywiście żona znała Leszka też, razem maturę kończyliśmy. Ja mówię, że sam się boję z takim kolegą, Michałem, nie będę nazwiska mówił, a żona mówi: jak ty z Michałem będziesz tę prywatkę miał, to rozwód od razu. No i tak otworzyłem firmę. Można powiedzieć, że on mnie namówił w 1986 roku, żebym otworzył własną firmę.
Z czym pan startował?
Kiedy otworzyłem firmę, nazwałem to betoniarstwem. Uważałem, że jak będę robił fundamenty, to ludzie mają pieniądze. W stanach surowych mają mniej pieniędzy, a na wykończeniu często ciężko je wyciągnąć. I tak zacząłem.
Odszedł pan z kombinatu?
W kombinacie było 1500 osób, poszedłem do dyrektora, lojalnie powiedziałem. Wszyscy uważali, że się obraziłem. Prezydent Żuber, prezydent miasta Koszalina, Eugeniusz Żuber, zaprosił mnie i zaproponował funkcję wiceprezydenta Koszalina. Były propozycje: dyrektor przemysłówki koszalińskiej. Miałem wiele propozycji, a już miałem klapki na oczy, bo Leszek powiedział, że w tym lepiej się zarabia.
I jak pan zbudował ekipę?
Poszedłem do dyrektora i zapytałem, czy mogę wziąć cieślę, murarza i trzech ludzi, najlepszych. A dyrektor powiedział: Heniek, 1500 ludzi, trzech? Jak trzech ludzi zatrudniłem, to za nimi poszli inni, bo im dwa razy więcej dawałem zarabiać. Dyrektor potem mówi: ty cwany jesteś, Heniek. Ludziom płacisz dwa razy więcej. A ja mówię: przecież to dobra sprawa. A on mówi: ale ty trzy razy więcej wymagasz. I to była prawda.
Firma rosła?
Ludzie byli szczęśliwi, bo ja im kazałem samochody kupować. I tak szybko wzrosłem do 1200 ludzi. W 1990 ja już jestem wicemenadżerem w kraju. Jestem 41. najbogatszy w Polsce. Wtedy u Leszka odwrotnie było. Te donice nie bardzo szły.
On założył firmę w 1985 roku?
W 1985, tak. Z kolegą założył, potem się rozdzielili i sam to prowadził. Produkcja donic. Donice i klatki z siatki na lisy, na norki. Dobrze mu szło, ale jak to w biznesie: sinusoida, raz dobrze, raz źle. W 1990 roku szło mu gorzej i wtedy przychodzi do mnie i się pyta: co ja mam robić?
I wtedy pojawia się wątek Wirelandu?
Ja już w 1991 kupiłem Wireland, bo tu firma upadała. Wywieźli prezesa na taczkach, nie było trzeciej zmiany, nie było drugiej, nie było pierwszej, tylko trzy dni pracy. Tu pracował brat, 49 lat. Ja ten Wireland kupuję. Leszek pyta, co robić, i mówię, żeby przeciągał drut dla Wirelandu, bo kupowaliśmy drut z fabryki drutu Gliwice. Pożyczyłem mu wtedy 10 tysięcy złotych na maszyny spod płotu, prawie złom. Na Lęborskiej była stara hala. Tam przeciągał druty dla Wirelandu. Kupowaliśmy od niego te druty za 200 tysięcy złotych, ale mówiłem: Leszku, zysk tylko 10%. Te 10% wtedy to było 20 tysięcy. Dla porównania: dyrektor BGŻ w Koszalinie zarabiał 700 złotych.
To był start Drutexu?
To był start. Wtedy nie było nazwy. Ja nazwałem swoją firmę Arbet, od imion moich dzieci. To fabryka styropianu Arbet, do dziś istniejąca w Koszalinie, którą tworzyłem za moje pieniądze. Chociaż dzisiaj już nie jest moja.
I wtedy Leszek pytał: przyciągam te druty dla Wirelandu, jak mam to nazwać? A ja mówię: zobacz, Wireland, świat drutu. Nazwij to Drutex. I tak w 1991, na bazie tej jego firmy z 1985 roku, powstała nazwa Drutex.
To była zupełnie nowa firma?
On jej nie wpisywał u wójta czy w urzędzie gminy. Po prostu tę działalność prowadził. Jak zaczynał, mieszkali chyba na szóstym piętrze na ulicy Szczecińskiej. Małym Fiatem woził materiały, na drugi koniec Polski jeździł. Od rana do wieczora pracował. Te druty spowodowały, że Gdańsk się obudził: nie chcemy z Gliwic, tylko od niego. Elbląg: nie chcemy z Gliwic, bo dalej, tylko od niego. Druga zmiana, trzecia zmiana i na tych drutach mocno zarobił.
A potem okna. Wie pan, skąd się wzięło to, że akurat okna?
Fabrykę styropianu otworzyłem przed moim aresztowaniem. Następna miała być fabryka okien i fabryka polbruku. Kupiłem 13 hektarów i utworzyłem w 1992 roku firmę Stolbet, fabrykę okien i drzwi. Ściągnąłem z wyspy Gotland ze Szwecji maszynę, wszystkie urządzenia. Zrobiłem to z takim Januszem… To był Żyd rosyjski, bogaty. Akty notarialne pisał w samolocie, nie miał czasu do Koszalina przyjechać.
A potem trafił pan do aresztu…
Aresztowano mnie w 1993 roku, 15 maja. I kiedy po 16 miesiącach z tymczasowego aresztowania wychodzę, w 1994, nie miałem szans, wystrzelali mi równo fabryki. Do dzisiaj nie czuję się winny, mimo wyroku. Uważam, że robiłem duże dzieła, dobre dzieła. Dzisiaj istnieje fabryka styropianu Arbet, istnieją inne firmy, dziesiątki firm w Koszalinie. Te dzieła dają ogromne podatki.
Panu je zabrali.
Mnie zabrano, tak, lub niszczono. I Leszek otwiera firmę. Pierwsze okna robi z bratem Jurkiem Gierszewskim. Pracują nad jednym oknem, drugim, trzecim. Od tego momentu już miał „klapki”.
Teraz nie ma go, nie żyje, ale jego dzieło żyje. I to jest istota sprawy. Dla Bytowa wielką rzecz zrobił. Zostawił dzieło w bardzo dobrym stanie, organizacyjnym, prawnym. Jestem przekonany, że Kamila, nowy właściciel, pociągnie to z duchem mojego przyjaciela Leszka Gierszewskiego. Drutex będzie tak samo silny.
A przez te wszystkie lata zdarzało się, że pan mu doradzał biznesowo?
Był okres, że to ja miałem 1200 ludzi, w samym Wirelandzie pracowało 400. Miałem hotel, gazetę, przedsiębiorstwo budowlane, korporację. Potem mnie spotkało, co spotkało. Jego to nie spotkało. Wiele razy próbowałem przekazywać swoje doświadczenie. Chociaż te sprawy z 2019 roku były dotkliwe dla niego. Leszek traktował Drutex jak własne dziecko. Wyraźnie to mówił. Gdyby przegrał, to by sobie strzelił w łeb, bo by nie wytrzymał. Tak kochał to dziecko. Budował od niczego. Od małego Fiata i mieszkania na szóstym piętrze. On miał tylko jedno: okno, okno i dążyć do tego, żeby być najlepszym. I takim był, takim został i taką firmę zostawił. Szedł w biznesie swoją drogą.
Ja lubię dywersyfikację. Życie nauczyło mnie, że dywersyfikacja jest lepsza. Miałem jedną korporację, wszystko w jednym. Jak mnie zaatakowali, to nic nie zostało. Po wyjściu z więzienia tylko długi zostały. Musiałem 18 lat to odbudowywać i dzięki, ja bym powiedział, władzom Bytowa, jak tu przyszedłem, udało się. Pan burmistrz Sylka, i pan Zaborowski był wojewodą, senatorem, starosta, ludzie. Po prostu Kaszubi mnie z otwartymi rękami przyjęli. A więc ja się cieszyłem, że mogłem tutaj z prezesem Polmoru, kolegą z klasy, rozmawiać, z Leszkiem Gierszewskim. I myśmy wiele spotkań mieli biznesowych, gdzie każdy mógł mieć oczywiście inne zdania, ale konsultowaliśmy wszystko. Ja to dywersyfikowałem bardziej. W Wirelandzie jest dziecko HRC, firma lasery, jest jedna z większych stolarni na Pomorzu, Ardon, od mojej żony Alina Recław i od dzieci Dominik, Nikodem. On miał inne zdanie, w jednym kierunku szedł: Drutex, Drutex. Także tu, że tak powiem, mieliśmy lekko inne zdanie. Dzisiaj wiadomo, że to był dobry kierunek, jego. Ale było to na granicy.
Przeżył bardzo chyba ten tzw. zamach w 2019 roku?
Tak, byliśmy razem w Dubaju. On był z Kamilą, ja byłem ze swoją wtedy już żoną. Bawiliśmy się, rozmawiamy, on mówi, że jeszcze zostanie do czwartku. Ja niestety bardziej oszczędny byłem. Oszczędni byliśmy oboje, tylko mniej pieniędzy miałem. I mówię: ja już jadę, bo samolot był opłacony. On został dłużej. Wraca w piątek. Dzień dobry mu nie mówią. Dziwne. Dzwoni do mnie: słuchaj, Heniek, cholera, ludzie się dziwnie zachowują. Zawsze kłaniają się, a tutaj coś nie tak jest.
Ludzie z kadry kierowniczej?
Jest piątek i dowiaduje się w piątek po południu, że odwołają go w poniedziałek. Wcześniej Leszek mówi do mnie: słuchaj, Heniek, no ta młodzież nie rozumie, dzieci nie rozumieją cholera. Ja chcę zyski na rozwój dać, powiedzmy 300 milionów, centrum stolarki, tak? A dzieci chciały dywidendę. No nie podoba im się, wiesz, Heniek, to, co ty zrobiłeś… No wiesz, druga partnerka po prostu jest… Przed Dubajem mówi, że musi ich przestraszyć odwołaniem z zarządu. Chodziło o córkę i o dyrektora generalnego.
On wiele razy robił tak, że chciał przestraszyć. Dotyczyło to Bytovii też, gdzie chciał dawać trzy miliony, bo dawał pięć, sześć milionów. Nie zrozumieli tego. Atakują go i „boss przyjdzie na kolanach”, tak by to chcieli usłyszeć. I poszło walne zgromadzenie w Monitorze Sądowym, że nastąpi odwołanie członków zarządu. Nazwisk nie podawał.
Byliście wtedy w Dubaju?
Tak, a młodzi doszli do wniosku: jak odwołanie, no to my odwołamy bossa. Szybko doszli do wniosku, że nie ma on rozdzielności majątkowej. A że córka miała 12,4%, syn miał 12,4%, razem mieli 60%. Będzie walne zgromadzenie. Odwołamy bossa, odwołamy tatę. No i tak to się stało.
I co robiliście dalej?
W sobotę dzwoni. Doszliśmy do wniosku, że trzeba to „złowrogie przejęcie akcji” dać do prokuratury, ale prokuratura nie działa w sobotę. Co robić? Policja w ogóle nie rozumiała, co to znaczy „złowrogie przejęcie”. No i wtedy doszliśmy do wniosku, że trzeba bronić i nie można dopuścić do walnego zgromadzenia, bo gdyby dopuszczono walne zgromadzenie, to odwrotnie Leszek by dochodził 5 lat do odzyskania firmy.
A w jaki sposób do walnego można nie dopuścić?
Zadzwonił do Rutkowskiego i przyjechali. Trochę karabinów mieli, z tektury. No i od siódmej już miasto było całe, że tak powiem, obstawione, żeby nie dopuścić do tej rady nadzorczej o godzinie dziewiątej, gdzie przewodniczącą rady nadzorczej była jego żona, ale nigdy się nie interesowała niczym. Przychodziła raz w miesiącu, żeby podpisać, że tylko była.
W mediach się wypowiadała, że to ona dała pieniądze, że to zapoczątkowała…
No tak, to nieprawda jest zupełna. Mówiła, że złote mieli łyżki, złote widelce, złote noże… To wszystko oczywiście nieprawda. Ja wiem, jak to było budowane, bo ja jako główny świadek byłem na rozprawie, skąd te pieniądze. Leszek mówi: a pamiętasz, jak milion złotych mi pożyczałeś? A ja mówię pod przysięgą. Pożyczyłem mu milion, półtora. Oddawał oczywiście, ale było to budowane na tych pieniądzach. Mówię o 1990 roku, 1991, 1992, 1993 roku. Z tamtej strony tata jego żony, to dyrektor w Kaliszu. Co oni tam dostawali? Koniak, łapówkę, ale nie jakieś grube pieniądze. Żyli skromnie, jeszcze raz powtarzam: mały Fiat, skromne mieszkanko. I dopiero od 1991 roku, kiedy Drutex powstaje poprzez przeciąganie drutu dla Wirelandu, a potem poprzez okna, rośnie jak burza. I były to zarobione pieniądze osobiście przez Leszka.
[FOTORELACJA]577[/FOTORELACJA]
To była chyba jego największa życiowa walka, bój o firmę?
Ja wtedy do niego dzwonię i jest poniedziałek, walne zgromadzenie. Siedział tu u mnie w gabinecie od rana burmistrz miasta, Rysiu Sylka, i mówi: co to będzie, co to będzie? Dzwonię do Leszka, a Leszek mówi: jeszcze nie teraz, jeszcze zajęty jestem. Tam była walka, nie dopuścić do tego walnego zgromadzenia. Gdzieś godzina 11, mówimy z burmistrzem: tu trzeba policję włączyć chyba, bo to poważna sprawa, to jest 3800–3900 ludzi. Myśmy byli w strachu, wszyscy biznesmeni: jeśliby to walnęło. No bo ile ja mogę zatrudnić? 10 osób dodatkowo. Ile mógł Bogdan Lubiński, nasz kolega, zatrudnić? Miał 460 osób, 30 osób dodatkowo? Byłaby to tragedia dla Bytowa.
Więc siedział tu burmistrz chyba ze 3 godziny, potem pojechał. Doszliśmy do wniosku: trzeba pilnować Drutexu z zewnątrz. Słyszymy, że druga strona ściąga z Berlina siły, drugiego Rutkowskiego do kwadratu. No to się przestraszyliśmy.
Z Berlina detektywa jakiegoś?
Takiego, który wyrzuci Rutkowskiego. Nie detektywa. Chodziło o siłowe niedopuszczenie, żeby nie zniszczyli tej fabryki. Wtedy policja, Komenda Wojewódzka włączyła się w to. Oczywiście to było kontrolowanie, że tak powiem, rogatek, żeby nie dopuścić do walki, że wyrzucili Rutkowskiego.
Film by o tym można było nagrać.
Ja myślę, że to byłby dobry film. To byłby dobry film. Połączenie naszych zdarzeń, moje z 1993 roku i Leszka. Człowiek, który buduje, buduje, i naraz inna wizja na rozwój Drutexu. Oczywiście ja bym powiedział, że miałem lekko inne zdanie. Uważam, że coś trzeba dawać. Jak tu miałem kiedyś 3 miliony zysku, to półtora miliona na rozwój, półtora dla akcjonariuszy. Leszek uważał inaczej i przez dziesiątki lat nie wypłacał dywidendy.
Dlatego firma tak teraz wygląda.
Dlatego tak wygląda, tak.
Myśli pan, że oni się pogodzili z porażką? Buntownicy, że tak ich nazwę?
Nie. Do końca się nie pogodzili. Kiedyś przychodzę do gabinetu, a Leszek mówi: zobacz, moje sprawy, 70 spraw. Męczyli go mocno. Bardzo dużo czasu zajęło mu to, że tak powiem, ta walka. Budowanie z jednej strony Drutexu, marki, a z drugiej strony się dobija. Ostatecznie zwycięsko z tego wyszedł. Kiedyś przychodzi i mówi “Jestem wolny!”.
Jednak jego śmierć była nagła. Wszyscy spodziewali się, że dożyje do “setki”, w dobrej kondycji, tak jak i pan.
To jest niewiarygodne. Ta śmierć… Nie chcę o tym mówić, ale strasznie mi smutno. Jakie to życie kruche jest.
Wbrew temu, co czasami ludzie opowiadali, że prezes Drutexu był ciężko chory, to chyba nieprawda? On nie wyglądał na ciężko chorego.
Nie. Każdy ma swoje dolegliwości. Ja się czuję dobrze, szczęśliwy i wszystko jest okej. Chodzę trzy razy w tygodniu na siłownię i już 7,5 kilo podnoszę w jednej i drugiej ręce, ale zawsze coś dolega. To jest jak samochód: raz tłumik, u innego silnik, u niego co innego. On miał kłopot z nerkami, ale już to wszystko zrobili, zreperowali, coś usunęli. Świetnie się czuł.
Czyli tak, jakby zmarł nagle czterdziestolatek…
No tak bym powiedział. Tak się czuliśmy. Duchem się czuliśmy bardzo młodzi. Bardzo młodzi się czuliśmy. To była energia, to była siła, to było dbanie o zdrowie. Stosowaliśmy naturalne tabletki antynowotworowe. Czuł się dobrze, świetnie się czuł…
Czy Drutex, ukochane dziecko prezesa Gierszewskiego, będzie dalej parł do przodu i rozwijał się z pełną mocą?
Moje zdanie jest takie: nie żyje Leszek, ale to, że 100% objęła Kamila, daje gwarancję dla Drutexu. Ja nie mówię, że będzie każdy zadowolony, będzie to w rodzinie, bo każdy by chciał, ale gdyby to było rozdzielone, to szybko by to, że tak powiem, upadło. To, że jest w jednych rękach, że prezesem zostanie Kamila, świadczy o tym, że pod względem organizacyjnym, prawnym, wszystko jest na mocnych fundamentach. Tam już nikt nie ruszy nic, a Kamila ma po pierwsze doświadczenie w Drutexie 20 lat. Po drugie, 6 lat bezpośredniego rządzenia, bo ja dokładnie wiem, jak tam bywałem. Tam każda decyzja, jak nawet siadałem z Leszkiem, to było tak: a Kamilka to jak to robimy, a Kamilka to jak to robimy? I można by powiedzieć, że bardzo jej głos… nie chcę powiedzieć, że się liczył, on po prostu był najważniejszy. Można powiedzieć, że ona decydowała. Oczywiście, że on kiwał głową. Jasny umysł miał do końca. Wiedział, że ona rozumie to wszystko. I to nie jest taka sobie “Kamilka”, tylko to jest Kamila, która jest doktorem ekonomii, która w ogólniaku była bardzo dobra, i w Szkole Głównej Handlowej bardzo dobra, więc ma doświadczenie pod każdym względem - prawnym, organizacyjnym, menadżerskim. Jestem przekonany, że ta firma będzie działała.
Amen. Czego pan życzy wszystkim mieszkańcom powiatu i nie tylko powiatu z okazji Świąt Bożego Narodzenia?
Życzę spokojnych, wesołych świąt i pomyślności w 2026 roku. Żeby wszystkie firmy, które działają i w Bytowie, i na terenie powiatu bytowskiego, działały dalej. W tym oczywiście Drutex, gdzie jestem przekonany, że będzie działał, będzie jeszcze silniejszy, ale wszystkie inne firmy, jak moje firmy Wireland, jak HRC Lasery, jak Ardon, jak dziesiątki innych firm. Bytów to zagłębie biznesowe. Życzę mieszkańcom, aby to zagłębie biznesowe działało dalej i wiele pomyślności w nowym 2026 roku.
[ZT]22357[/ZT]
LSD18:48, 26.12.2025
Heniu, odstaw towar.
Mieszkaniec19:41, 26.12.2025
Żenada. Dwa dziadki, którym młode dupy w głowach poprzewracały. Wcale się nie dziwię pierwszej żonie, że chciała mu odebrać majątek. Jak dla mnie miała być to nauczka dla niego. Poleciał sobie z młodą do Dubaju. Artykuł nie jest o przyjaźni tylko o tym co Pan Heniek osiągnął, ma i ile pożyczył Leszkowi. Jako przyjaciel o pewnych sprawach nie powinien mówić. Może i Leszek zrobił dla Bytowa dużo, ale szkoda, że własnych prywatnych spraw nie potrafił załatwić jak należy.
Olek kapusta 19:56, 26.12.2025
Dobrze ba bardzo dobrze że są w Bytowie firmy które dają ludziom pracę, mówcie co chcecie, róbcie co chcecie wytrwajcie swe włosy że złości jak chcecie ale gdyby nie firmy tych panów to by w Bytowie nic ale to nic nie było Bytów byłby nawet miastem widmo, a pamiętam te czasy jak krucho z jaka kolwiek praca w Bytowie i okolicach było jaka kolwiek praca to było przywilej oby te czasy nie wróciły, Sam człowiek zasuwał kiedyś po 12 a nawet i 16 godzin dziennie, oprócz terminu realizacji zamówienia na głowie jeszcze była jakość wykonywanej pracy, także wiem co to znaczy uczciwa i ciężka praca, dzisiaj mogę więc pouczać ludzi ja to wam mówię, wasz ekspert od spraw życiowych a wiem co mówię bo z nie jednego pieca chleb jadłem, tylko że nikt mnie nie chce słuchać bo każdy ale to każdy udaje mądrzejszego od siebie, dodam jeszcze że ostatnio chamskie i beszczelne komentarze były pisane w moją stronę, mam to gdzieś, możecie mnie wyzywać, krytykować, obgadywać, możecie dać kciuk w górę lub w dół, możecie mnie opluwać, mam to gdzieś a krytykantom powiem jedno, kto choć raz trochę mnie posłucha to na pewno ale to na pewno nie będzie zimą w dziurawych butach chodził.
Taratajcio 19:59, 26.12.2025
Olku jakie mądre słowa oby ludzie te słowa brali do serca
Świąteczna KRONIKA POLICYJNA. Rozbity DODGE RAM
Moze ktoś coś wie który to ,,policjant" otrzymał niebieską kartę????Chodzi o Lipnice lub Tuchomie
Hej Policja
17:37, 2025-12-26
Świąteczna KRONIKA POLICYJNA. Rozbity DODGE RAM
Kiedy poznamy winnych i ukaranych za pozwolenie i wywóz gruzu z prywatnej posesji na samorządowy teren mosiru za państwową kasę? Kiedy zmiana prezesa? Irek, którey z kumpli lub kumpelek zostanie zarządcą?
Mikołaj
10:47, 2025-12-26
Świąteczna KRONIKA POLICYJNA. Rozbity DODGE RAM
A PseudoPolicja Bytowska udaje jaka jest prawożądna i sprawiedliwa wstyd !!! A W Sprawie zabójstwa rolnika to zacierała dowody.Gdzie my Żyjemy ?🤮!!!!!!!!
Urzędnik
18:36, 2025-12-25
Świąteczna KRONIKA POLICYJNA. Rozbity DODGE RAM
Olku bardzo mądre słowa oby ludzie je wzięli do serca, wesołych świąt
Taratajcio
12:56, 2025-12-25