Dla jednych była to ruina, dla innych obiekt, który sprawiał wrażenie zabytkowego, a dla nich dom, który stracili. 63-letnia Danuta Kowalewska i 40-letni Kamil Skoneczny po 13 latach mieszkania w dawnej rzeźni na ul. Brzozowej w Bytowie wylądowali pod chmurką. Na początku tego roku rzeźnia została zburzona, a wraz z nią zniknęło ich schronienie. Jak zeznają, mieszkali tam dzięki cichej zgodzie właściciela rzeźni. Teraz proszą gminę o pomoc, twierdząc, że dotychczasowe apele nie przyniosły skutku, a oni nie mają gdzie mieszkać. Stosunki z członkami rodziny nie są najlepsze, więc na ich pomoc liczyć nie mogą. Mają za to stały dochód ze świadczeń socjalnych. Twierdzą, że stać ich na opłacenie czynszu. Czy gmina pomoże?
– Mieszkaliśmy na terenie dawnej rzeźni przez 13 lat. Złożyliśmy podania do urzędu o przydzielenie mieszkania, ale niestety nie uzyskaliśmy pomocy – narzeka 63-letnia Danuta Kowalewska.
[WIDEO]431[/WIDEO]
Historia jej życia łatwa nie jest. Twierdzi, że kilkanaście lat temu została wyeksmitowana z komunalnego mieszkania. Obwinia swojego byłego partnera, który miał mieszkanie zadłużyć. Tak trafiła na ogródki działkowe, gdzie przez jakiś czas mieszkała. Stamtąd przeniosła się do budynku rzeźni przy ul. Brzozowej. Ciężki los od kilkunastu lat dzieli z nią Kamil Skoneczny. To syn jej kuzyna. Ma problemy ze słuchem. Jak twierdzi, został wygoniony przez ojca i jego nową partnerkę z domu w Dąbiu, gdzie mieszkał. Ciocia go przygarnęła.
– Jego tata po śmierci mamy Kamila ożenił się z drugą kobietą. Nie chcieli go, więc tułał się gdzie popadnie. Wzięłam go pod opiekę jako ciocia – opowiada Kowalewska.
Z jej relacji wynika, że właściciele rzeźni początkowo nie chcieli zgodzić się na ich pobyt w tym budynku. Później zaczęli przymykać na to oko. Urządzili się wewnątrz na najwyższej kondygnacji.
– To nie było tak, że my mieszkaliśmy w gruzach. Urządziliśmy sobie to mieszkanie i tam przez 13 lat tam przebywaliśmy. Prądu wprawdzie nie było, ale dało się normalnie funkcjonować – zeznaje Kowalewska. – Mieliśmy meble, łóżka, a zimą ogrzewaliśmy się piecem typu koza. Warunki były jako takie.
Zeznaje, że w czasach, gdy mieszkali w rzeźni, na dole często były libacje alkoholowe. Przychodzili różni ludzie z miasta, ale im dawali spokój.
– Pomieszkiwali tam też różni inni bezdomni. Część umarła, a część wyprowadziła się w inne miejsce. My we dwoje zostaliśmy do końca, do momentu zburzenia rzeźni.
Kowalewska przyznaje, że w Bytowie ma dwie córki, ale podobno nie może z nimi zamieszkać ze względu na trudne warunki lokalowe. Jedna córka zajmuje jednopokojowe mieszkanie, w którym stale przebywa dziewięć osób. Druga też ma małe mieszkanie. Są jeszcze siostry Danuty Kowalewskiej, ale jak przyznaje, nie utrzymuje z nimi żadnych relacji.
– Ogólnie było nas sześcioro, ale jeden brat zmarł. Jedna siostra mieszka w Niemczech, druga w Niezabyszewie. Ma swoją rodzinę, dzieci chorują, mąż też choruje, więc zamieszkanie u nich nie wchodzi w rachubę – opowiada 63-latka.
Z dalszej relacji wynika, że w ostatnich latach budynek rzeźni zaczął popadać w coraz większą ruinę. Podczas opadów woda lała się przez dach, zaczęły odpadać fragmenty budynku. Właściciel rzeźni zaczął im sugerować, że będzie musiał dokonać rozbiórki, a oni będą musieli znaleźć inny dach nad głową.
– 10 lutego tego roku rozpoczęła się rozbiórka rzeźni. Dostaliśmy trzy dni na wyprowadzkę. Zdążyliśmy zabrać tylko dokumenty i najbardziej potrzebne rzeczy, ale meble i całe wyposażenie zostało. Zostało zlikwidowane razem z budynkiem rzeźni – opowiada Kowalewska.
Dzień po zburzeniu rzeźni wylądowali dosłownie pod chmurką. Zaczęli spać na klatkach schodowych, a później szukać miejsca u różnych znajomych. Pomieszkiwali w różnych lokalizacjach i do dziś tak jest.
– Przez krótki czas byłam u brata w Niezabyszewie, ale kazał nam się wyprowadzić. Wtedy zaczęliśmy pomieszkiwać u znajomych, ale nie możemy też przez dłuższy czas u każdego z nich przebywać. Każdy ma swoje rodziny i swoje obowiązki.
To nie jest tak, że nie mają dochodu. Kowalewska ma emeryturę i dodatkowo otrzymuje pomoc z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Kamil Skoneczny też ma świadczenia z MOPS. Łącznie to około 2000 zł miesięcznie.
– Gdyby gmina przyznała nam mieszkanie, myślę, że za te pieniądze bylibyśmy w stanie je utrzymać. Wystarczy mały pokoik, cokolwiek. Ja nie żądam apartamentu – zaznacza kobieta. – Kamil jest schorowany, ma problemy ze słuchem i stara się o rentę. Mieszkanie pod chmurką zdecydowanie nie jest dla niego dobrym rozwiązaniem.
Skoneczny też ma rodzeństwo – dwie siostry i dwóch braci, ale nie utrzymują stałych kontaktów. Formalnie ma też meldunek w domu swojego ojca w Dąbiu, ale nie ma tam dla niego wstępu.
Niedawno udali się do wiceburmistrza Przemysława Kraweczyńskiego, prosząc o przyznanie mieszkania. Usłyszeli, że mają uzbroić się w cierpliwość.
– Nie wierzę, że nie ma nawet jednego małego pokoju, żeby chociaż chwilowo uzyskać zakwaterowanie. Słyszę po znajomych, że podostawali mieszkania, a my pod chmurką musimy mieszkać - narzeka Skoneczny.
Oboje zauważają, że mieszkania są dostępne dla osób w kryzysowych sytuacjach, np. po pożarze. Ich zdaniem oni również są w kryzysowej sytuacji, bo rzeźnia została zburzona, a to właśnie tam był ich dom przez 13 lat.
– Ja już nie jestem młoda, jestem schorowana. Tłumaczyłam im, że nie mogę wiecznie mieszkać pod chmurką, bo kiedyś umrę na środku ulicy – komentuje Kowalewska. – Oni tego nie rozumieją. Lekceważą nas.
Na koniec dodają, że nie mają problemów alkoholowych. Ich problemem jest bieda i bezdomność.
– Radzimy sobie jak możemy. Zbieramy puszki, butelki. Żyjemy od wypłaty do wypłaty. Łatwo nie jest.
Dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bytowie przyznaje, że zna sytuację byłych mieszkańców zrujnowanej rzeźni. Zaprasza ich do siebie.
– Proszę mi przekazać, żeby skierowali swoje kroki do nas – doradza dyrektor Główczewska.
Zastrzega ona, że ma ograniczone możliwości pomocy. Z jej strony może po prostu skierować ich do schroniska dla bezdomnych. Natomiast przydział mieszkania leży po stronie Urzędu Miejskiego.
Pomoc w tej sprawie obiecuje radny Andrzej Płaczkiewicz. Zamierza interweniować na posiedzeniu komisji lub bezpośrednio u burmistrza Gospodarka.
– Przypomina mi to trochę serial „Alternatywy 4”, gdzie była taka scena, w której przychodzi ktoś do urzędnika i słyszy od niego, że ma wykazać, że to mieszkanie jest mu naprawdę bardzo potrzebne – komentuje Płaczkiewicz. – Skoro zostali pozbawieni dachu nad głową w sposób nagły, trzeba takim ludziom pomóc w pierwszej kolejności.
Burmistrz Ireneusz Gospodarek powiedział, że przeanalizuje sprawę. Zaprosił do siebie na spotkanie Kowalewską i Skonecznego.
[ALERT]1749332554695[/ALERT]
0 0
Burmistrz to pewnie zrobi konsultacje społeczne w tej sprawie...
0 0
Biedni ludzie,jednak mogli próbowac inaczej układać sobie życie, nie ma nic za darmo. Choć z drugiej strony, skoro można milionom ludzi obcej narodowości oddawać mnóstwo pieniędzy z naszych podatków wręcz rzucać im róże u stóp to można chyba jednak poratować własnych rodaków w skrajnej sytuacji życiowej