Zamknij

UBOJNIA GROZY w Sątocznie. Powiatowy weterynarz nie dopilnował i został ZWOLNIONY

10:43, 30.10.2021 M.W. Aktualizacja: 10:47, 30.10.2021
Skomentuj Ubojnia w Sątocznie - to stąd pochodzi mięso zagrażające życiu i zdrowiu ludzi Ubojnia w Sątocznie - to stąd pochodzi mięso zagrażające życiu i zdrowiu ludzi
reo

Włos jeży się na głowie, gdy czyta się wyniki kontroli w ubojni zwierząt zlokalizowanej w Sątocznie, w gminie Lipnica. Jej wyniki bezpośrednio przyczyniły się do odwołania powiatowego lekarza weterynarii, Piotra Rybaka, który początkowo został zastępcą powiatowego weterynarza, a następnie całkowicie go zwolniono. Kontrola masarni to efekt działań Zdzisława Pochecia z Miastka, który ponad rok temu wypowiedział wojnę powiatowemu lekarzowi weterynarii. Poszło o kurniki pod Miastkiem, ale przy okazji pojawiły się podejrzenia co do nienależytego nadzoru w innych firmach. Trop zaprowadził mieszkańca gminy Miastko do ubojni w Sątocznie. Jego podejrzenia potwierdziły się. Z raportu pokontrolnego wynika, że w gminie Lipnica na rynek wprowadzano mięso, które wręcz zagrażało życiu i zdrowiu ludzi!

Wnioski pokontrolne zaczynają się od zarzutów “mniejszego kalibru”. Zamiast dwóch lub trzech weterynarzy, nadzór nad ubojem sprawował tylko jeden, co jest niezgodne z wymogami głównego lekarza weterynarii. 

- Sposób sprawowania nadzoru urzędowego okazał się nieprawidłowy i skutkował faktycznym jego brakiem - stwierdzili kontrolerzy. 

Zauważono, że przedstawiciel Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Bytowie nie wykorzystywał do nadzoru służbowego laptopa, tylko korzystał z laptopa udostępnionego przez ubojnię, co jest niezgodne z przepisami. Zainstalowano w nim program, do którego dostęp powinien mieć tylko weterynarz. Co ciekawe, w każdej ubojni musi być pomieszczenie do dyspozycji powiatowego lekarza weterynarii. To w nim powinien znajdować się sprzęt komputerowy, a w Sątocznie, chociaż pomieszczenie takie było, to jednak nie było w nim nawet energii elektrycznej. Były też liczne błędy w dokumentacji, prowadzonej przez powiatowego lekarza weterynarii. Nie była przechowywana w pomieszczeniu służbowym, przeznaczonym dla powiatowego lekarza weterynarii, lecz w pomieszczeniach należących do ubojni.

W nieprawidłowy sposób do badania poubojowego przedstawiano ćwierci zamiast półtusz, pozbawione wielu elementów anatomicznych i obficie spłukiwanych wodą pod dużym ciśnieniem przed badaniem. Uniemożliwiało to skuteczne zbadanie mięsa pod kątem choroby BSE. Dla konsumentów zła informacja jest taka, że z analizy dzienników poubojowych wynika, iż do konfiskaty, czyli utylizacji, nie trafiały nawet zwierzęta, które przed trafieniem do ubojni po prostu zdechły. Wniosek jest taki, że na rynek trafić mogła padlina!

- Biorąc pod uwagę obecność na każdej z tusz rany kłucia oraz liczne zanieczyszczenia, wymagane prawem konfiskaty powinny dotyczyć każdej, badanej duszy. Zgodnie z art. 45 rozporządzenia z 2019 roku rany, kłucia i miejsca zanieczyszczone, w tym odchodami, należy uznać za niezdatne do spożycia - zauważają kontrolerzy. 

Z ustaleń wynika, że na rynek do sprzedaży, do konsumentów trafiały tusze zanieczyszczone na terenie ubojni kałem, co może budzić nie tylko obrzydzenie, ale skłania do wniosku, że mięso z ubojni w Sątocznie mogło spowodować znaczne reperkusje zdrowotne. 

W zestawie nieprawidłowości warto podkreślić fakt totalnego bałaganu w dokumentacji, gdzie różne tusze miały takie same numery. 

- Świadczy to o niskiej wiarygodności dokumentacji weterynaryjnej oraz nierzetelnym jej prowadzeniu przez urzędowych lekarzy weterynarii - zauważają kontrolerzy z Warszawy. - Tygodniowe raporty z kontroli dobrostanu zwierząt wykazały, że nadzór urzędowy nie zidentyfikował żadnych naruszeń dobrostanu, podczas gdy kontrolujący z Głównego Inspektoratu Weterynarii wykazali liczne, rażące naruszenia. Wykazane podczas oględzin naruszenia dobrostanu nie mogły powstać z dnia na dzień. Miały charakter trwały i nie były identyfikowane również poprzez kontrole zewnętrzne. 

Kontrolerów z Warszawy zdziwiło również to, że wcześniejsze kontrole, przeprowadzone przez Powiatowy Inspektorat Weterynarii w Bytowie przeważnie zawsze kończyły się pozytywną oceną, podczas gdy oni, prowadząc kontrolę tylko wyrywkowo, stwierdzili mnóstwo nieprawidłowości. Kto wie co znaleźliby jeszcze? Nie mogli jednak wskazać być może kolejnych nieprawidłowości, bowiem nie udostępniono im wielu protokołów z poprzednich kontroli. Być może one nigdy nie powstały? 

Dla przykładu kontrola przeprowadzona 3 lipca 2020 roku zakończyła się w taki sposób, że w protokole nie zapisano żadnych ustaleń kontrolnych. 5 listopada 2020 roku nie znaleziono żadnych nieprawidłowości, podobnie jak 8 grudnia 2020 roku. Tymczasem kontrolerzy z Głównego Inspektoratu Weterynarii w Warszawie w dokumentach za wspomniany okres stwierdzili cały szereg nieprawidłowości, których wymienienie zajmowało prawie całą kartkę A4. 

- Po przybyciu kontrolujących do rzeźni 16 czerwca 2021 roku, dokonywana była obróbka poubojowa tusz. Był to ubój z konieczności, który odbył się pod nieobecność wyznaczonego lekarza weterynarii. Lekarz przybył po telefonicznym poinformowaniu go przez uprawnionego pełnomocnika właścicieli. Dokumentacja dostarczonej tuszy znajdowała się w pomieszczeniu biurowym rzeźni - napisano w raporcie pokontrolnym. 

Natomiast samo to pomieszczenie biurowe znajdowało się w budynku mieszkalnym, chociaż powinno być zlokalizowane oddzielnie. Według dokumentacji szamba na ścieki technologiczne miały być usytuowane kilkadziesiąt metrów od budynku, a tymczasem w rzeczywistości znajdują się bezpośrednio przy budynku rzeźni. Nie było też wyraźnie oddzielonych stref czystej oraz brudnej, a woda na cele zakładu pobierana była z lokalnego wodociągu, a nie z własnego ujęcia. Nie znaleziono też dokładnej dokumentacji co do odpadów pozwierzęcych. Według informacji córki właścicieli, przez 2 tygodnie przed kontrolą wagę odpadów wpisywano szacunkowo z powodu awarii wagi. 

[ZT]1641[/ZT]

Zabawne jest kogo powołano do zespołu HACCP, kontrolującego zakład. To córka właścicieli oraz współwłaścicielka zakładu. 

- Kontrola właścicielska w tym składzie jest niewiarygodna ze względu na konflikt interesów - stwierdzili kontrolerzy z Głównego Inspektoratu Weterynarii w Warszawie.

Zauważono również, że w trakcie uboju dokonywanego 17 czerwca w obecności kontrolujących, nie sporządzono żadnych dokumentów z kontroli wewnętrznej, w tym dokumentacji z przyjęcia bydła do uboju. Na swoją obronę przedstawiono raport z audytu wewnętrznego, wystawiony 10 grudnia 2016 roku, mający potwierdzać skuteczność procedur HACCP. Według kontrolerów dokument ten jest pozbawiony cech wiarygodności, gdyż audyt został przeprowadzony przez członków zakładowego zespołu HACCP. W rzeczywistości stwierdzono w tym zakładzie brak kontroli właścicielskiej. Swoją drogą w kolejnej dokumentacji, dotyczącej utrzymania higieny, stwierdzono nieznajomość przepisów i oznaczeń. Duże wątpliwości budziła też dokumentacja dotycząca mycia i dezynfekcji. 

- Z dokonanych zakreśleń wynika między innymi, że przez kolejne dni dokonywano mycia i dezynfekcji pomieszczeń chłodni nowej i chłodni starej, co wydaje się nieprawdopodobne, gdyż w obydwu chłodniach znajdowały się ćwierci z uboju, sprzed kilku dni. Ponadto w trakcie oględzin ustalono, że na kilka dni przed kontrolą skończył się płyn myjąco-dezynfekujący Liksan - ustalili kontrolerzy. 

Z dalszych ustaleń wynika, że opisy wykonywania czynności technologicznych są ogólnikowe i nie dotyczą wszystkich czynności. W doprowadzeniu do uboju zapisano, że zwierzę wprowadza się do klatki i przywiązuje się je do kółka w posadzce klatki. Nie opisano w jaki sposób należy wprowadzać bydło, ze względu na konstrukcję klatki, nie spełniającej wymogów i dobrostanu zwierząt. Zapisano, że kłucie bydła przeprowadzane jest na wisząco. W trakcie kontroli pracowników Głównego Inspektoratu Weterynaryjnego z Warszawy, zwierzę, po oszołomieniu, leżało przed wykrwawieniem się na posadzce i tego nie zawiera opis. Wskutek braku stanowiska do wykrwawiania, wyposażonego w specjalną rynnę na krew, czynność przeprowadzano na wisząco, umieszczając głowę zwierzęcia w małym pojemniku, co stwarzało ryzyko przewrócenia pojemnika głową, wskutek odruchów rdzeniowych. Część krwi wyciekała poza pojemnik, na posadzkę. 

Zamieszczono też ogólnikowy opis skórowania głowy. Jak zauważono głowy do badania poubojowego są tylko częściowo oskórowane w okolicach mięśni żwaczy i pozostają na tych głowach rogi. Ponadto kolejność wykonywania niektórych czynności jest inna niż opisano to w dokumencie. W pomieszczeniu prac brudnych dokonywane jest przycinanie mostka i otwarcie klatki piersiowej, częściowo odsłoniętej ze skóry tuszy. Prawidłowo czynność ta powinna być realizowana na oskórowanej tuszy w strefie prac czystych. Opis czynności nie przewidywał też oddzielnego odejmowania jelit oraz przedżołądków z jamy brzusznej. Podczas kontroli stwierdzono, że najpierw podwiązywane i wyjmowane były jelita, a jako kolejna czynność realizowane było wyjmowanie przedżołądków, co sprzyjało zanieczyszczeniu wnętrza jamy brzusznej. 

- Jako rodzaj materiału szczególnego ryzyka, przekazywanego do utylizacji, wykazywany jest między innymi kręgosłup. Jest to nieprawdą, gdyż w zaobserwowanym procesie obróbki poubojowej bydła usuwany jest tylko i wyłącznie rdzeń kręgowy, a nie kręgosłup - stwierdzili kontrolerzy. 

Następna nieprawidłowość to brak informacji o losach kolczyków, które miały zostać zniszczone. Z treści protokołów nie wynika kto i w jaki sposób dokonał zniszczenia kolczyków i co się z nimi stało po zniszczeniu. 

Bulwersujące są też działania, dotyczące zabezpieczenia zakładu przed szkodnikami, które realizował podmiot zewnętrzny. Z analizy dokumentacji wynika, że podmiot ten realizował swoje działania niezgodnie z dobrą praktyką i że zastosowanie preparatów było niezgodne z przeznaczeniem, określonym w kartach charakterystyki. Do zwalczania szczurów stosowano toksyczne antykoagulanty, całkowicie niedozwolone przy uboju, ponieważ mogłyby się dostać do mięsa, powodując zagrożenie życia i zdrowia zwierząt oraz ludzi. 

- W trakcie oględzin pomieszczeń zakładu 16 i 17 czerwca 2021 roku stwierdzono liczną obecność much - dodają kontrolerzy. 

Zauważono też, że pomieszczenie dla lekarza weterynarii było ciasne, bez wydzielenia miejsca na odzież domową czy apteczkę i bez sprzętu biurowego. Brakowało odzieży ochronnej i miejsca do jej higienicznego przechowywania. Odzieżą ochronną dla weterynarza był fartuch foliowy, leżący na oparciu krzesła. Stwierdzono również, że obecne w zakładzie rękawice i fartuch gumowy były brudne, a pomieszczenia do czynności higienicznych pozbawione były środków myjących i dezynfekujących do butów i fartuchów. Nie było też sprzętu do nanoszenia środków dezynfekcyjnych, z wyjątkiem małych, ręcznych opryskiwaczy. 

- W bocznej części korytarza prowadzącego ze śluzy do hali obróbki poubojowej znajduje się pomieszczenie jeliciarni z małym oknem podawczym. Wymiary okna nie pozwalają na przemieszczanie przez nie przewodu pokarmowego. Brakowało ześlizgu do takiego pomieszczenia. Jedyne wyposażenie jeliciarni stanowił stolik o wymiarach około 1 na 1,5 m. Według danych, wynikających z informacji wyznaczonego lekarza weterynarii, przewód pokarmowy po wytrzewieniu umieszczany był na taczce i wywożony. Stwierdzono również brak stanowisk do badania poubojowego przewodów pokarmowych - napisano w raporcie. - Na zewnątrz korytarza, w łyżce traktorowej ładowarki, znajdowała się mierzwa ze sztuki bydła, poddanej ubojowi z konieczności. Na mierzwie było dużo much. Usunięto ją dopiero w trakcie oględzin. 

W pomieszczeniu do obróbki poubojowej piła do podziału tusz była brudna, z widocznym biofilmem koloru żółto-zielonego. W sterylizatorze do piły pozostawiona była brudna woda. 

W zlokalizowanym 50 m. od budynku rzeźni magazynie żywca brakowało oznaczeń przetrzymywania w niej zwierząt. Natomiast przeznaczona do przemieszczania bydła do uboju izolatka była długa na około 170 cm, a więc krótsza niż średnia długość bydła. Nie wykorzystywana była też myjnia samochodów do przewozu mięsa. Przedstawiciele ubojni stwierdzili, że podobno samochody te myte są przed myjnią, na zewnątrz. Nieprawidłowe było również to, że na teren rzeźni i do gospodarstwa rolnego oraz do domostwa wiedzie tylko jedna i ta sama brama wjazdowa. 

- Podczas wprowadzania zwierzęcia do klatki, z powodu braku chęci samodzielnego wejścia zwierzęcia i z powodu fizycznych przeszkód dla niego na drodze oraz z powodu różnicy wysokości pomiędzy posadzką pomieszczenia i posadzką klatki, jeden z pracowników kopał zwierzę po kończynach tylnych, a drugi wciągał je do wnętrza klatki liną, przymocowaną do głowy. Posadzka klatki wykonana była z wyszlifowanego lastriko i była mokra. W trakcie wciągania zwierzęcia do wnętrza klatki, zwierzęta potykały się o krawędź podestu, znajdującego się około 25 cm powyżej poziomu posadzki. Z powodu braku mechanizmu do unieruchomienia głowy, pracownik miał problemy z założeniem aparatu, spowodowane ruchami głowy. Po oszałamianiu tusza osuwała się na wilgotną posadzkę pomieszczenia. Podmiot nie dysponuje sprzętem zapobiegającym kontaktowi tuszy z posadzką - stwierdzili kontrolerzy. 

Zauważono również, że podczas wykrwawiania nie jest sprawdzany żaden z odruchów zwierząt. Podwieszane zwierzę wykrwawia się do małego pojemnika, który podsuwany jest bezpośrednio pod jego głowę. Jakby tego było mało, jeden z pracowników wkładał rękę do rany cięcia w celu usunięcia skrzepów. Po chwili zwierzę położono na posadzce, chociaż dalej ciekła z niego krew, zanieczyszczając głowę i część tuszy, do okolicy łopatki. 

- W trakcie skórowania pracownicy wielokrotnie opierali się dłońmi i fartuchem o skórę lub oskórowany fragmenty tuszy. Skórę chwytano od strony zewnętrznej, czyli zanieczyszczonej. Skutkiem nieprawidłowego chwytania skóry, na powierzchni tuszy widoczne były biologiczne zanieczyszczenia z brudnych rąk i fartuchów. Fragmenty skóry od preparowanych tusz leżały na posadzce. Cięcia skóry i mięśni dokonywano tym samym nożem, a kończyny odjęto poprzez odcięcie ich toporem. Cięć w tym celu dokonano przez skórę - zapisano w raporcie. 

Zauważono również, że w chłodni przeznaczonej do przechowywania mięsa, znajdowały się również odcięte głowy. Wiszące w chłodni ćwierci wołowe przechowywane były w dużym zagęszczeniu, bez możliwości przejścia pomiędzy nimi. Wysokość pomieszczenia była nie przystosowana do przechowywania w nim półtusz, a nawet ćwierci. Dolne elementy niektórych ćwierci były tuż nad powierzchnią posadzki lub jej dotykały. Na niektórych widoczne były zanieczyszczenia sierścią oraz kałem. 

- Po otwarciu drzwi do komór chłodni, wyczuwalny był zapach nieświeżego mięsa - zauważyli kontrolerzy. 

W związku z rażącymi naruszeniami dobrostanu zwierząt w trakcie uboju 17 czerwca 2021 roku, kontrolujący zwrócili się do powiatowego lekarza weterynarii o złożenie pisemnych wyjaśnień odnośnie działań, jakie zamierza podjąć w związku z użyciem przemocy ze strony pracowników zakładu przy wprowadzaniu bydła do klatki ubojowej i braku reakcji ze strony wyznaczonego lekarza weterynarii na takie postępowanie pracowników. Powiatowy lekarz weterynarii odpowiedział, że podejmie działania w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa przez pracowników. Odnośnie wyznaczonego lekarza weterynarii, skierowane miało zostać zawiadomienie do Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Obiecano też zwiększony nadzór nad ubojnią w Sątocznie. 

Na końcu raportu stwierdzono, że nadzór nad ubojem w Sątocznie zdecydowanie prowadzony był nieprawidłowo. Skutkiem tego było wprowadzanie na rynek niebezpiecznej żywności. 

[ZT]4907[/ZT]

Na koniec podano jeszcze kilka przykładów. Jeden z nich to fakt, że po odciągnięciu tuszy do góry, zdejmowano skórę z karku i okolic głowy zwierzęcia, a głowa po jej odjęciu pozostawała w łączności ze skórą i leżała na podłodze. Przenoszono ją później ręcznie na stalowy taboret, znajdujący się w rogu pomieszczenia. Po częściowym oskórowaniu i niedokładnym wyeksponowaniu języka oraz po opłukaniu wodą, głowa była gotowa do badania poubojowego. Miejscem tego badania było stanowisko częściowej obróbki, która polegała na odjęciu skóry żuchwy i jej rozwidlenia oraz na wyeksponowaniu języka. Na trzewioczaszce pozostawiano skórę, rogi i małżowiny uszne z kolczykami. Tuszę, po przesunięciu jej suwnicą do pomieszczenia przeznaczonego do wykonywania prac czystych obróbki poubojowej, obsługiwali ci sami pracownicy, którzy wcześniej wykonywali prace brudne. Robili to w dokładnie tych samych ubraniach. 

- W trakcie przesuwania tuszy do miejsca wytrzewiania, z otwartej klatki piersiowej wyciekły na posadzkę popłuczyny wody z krwią, która dostała się tu podczas czynności wykonywanych w pomieszczeniu części brudnej, po płukaniu wodą. Zanieczyszczenia te w trakcie czynności obróbki poubojowej jeden z pracowników przemieścił wciągarką do sąsiedniego pomieszczenia prac brudnych - napisano w raporcie pokontrolnym. 

Do oddzielania mięsa przeznaczonego już dla konsumentów używano noża, którym wcześniej obcinano jelita, więc był on zanieczyszczony. 

- Na powierzchniach zewnętrznych tusz widać było wiele zanieczyszczeń kałem, dokonanych podczas skórowania - zauważyli dalej kontrolerzy. - Badający lekarz w trakcie oględzin ćwierci wielokrotnie dotykał ich powierzchni rękoma, nie zważając na liczne zanieczyszczenia kałowe. Natomiast przewód pokarmowy nie był objęty badaniem poubojowym. Badając w półmroku lekarz nie dokonał na wstępie jego oględzin i dokonał nielicznych nacięć na części przeponowej wątroby. Pomimo badania, na wątrobie pozostały ogniska zwyrodnień. 

Sterylizacja foliowego fartucha weterynarza nadzorującego zakład polegała na tym, że spłukał się on wodą z węża pod dużym ciśnieniem. W rzeczywistości fartuch ten powinien być jednorazowy, ale najwidoczniej w Sątocznie z jednorazowych robione są wielorazowe. Wszystko to odbywało się w pomieszczeniu, w którym widoczne były licznie latające muchy. 

Stwierdzono również brak nadzoru ze strony urzędowych lekarzy weterynarii. Wyznaczony lekarz weterynarii w trakcie obróbki poubojowej tuszy nie był obecny. Najprawdopodobniej wynikało to z tego, że kontrola Głównego Inspektoratu Weterynarii była niezapowiedziana. Pewnie również dlatego nie wykonano badania poubojowego pod kątem BSE, co jest rażącą nieprawidłowością. Zauważono także, że bydło przed ubojem jest po prostu przywiązywane do kółek zamontowanych na ścianie rzeźni, a powinno być przetrzymywane w specjalnym pomieszczeniu. 

Stwierdzono również, że kontrolowana rzeźnia nie spełnia wymagań do handlu, chociaż dostała taką zgodę. Mogłaby być jedynie ubojnią, działającą na rynku lokalnym, czyli rzeźnią rzemieślniczą. W raporcie pokontrolnym stwierdzono, że zakład z Sątoczna ma natychmiastowo wyeliminować nieprawidłowości strukturalne. Nakazano też powiatowym weterynarzom rozważyć przekwalifikowanie tej firmy na rzeźnię prowadzącą działalność na rynek lokalny. 

Właściciel rzeźni nie był zbyt rozmowny. - Nie mam nic do powiedzenia na ten temat - skwitował krótko i się rozłączył. 

Do tematu wrócimy.

(M.W.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

VikingViking

2 0

Pięknie, bardzo pięknie. Pewnie jeszcze zdrowa żywność? 10:52, 31.10.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

BoniBoni

2 0

Czemu nikt tej ubojni nie zamknął?! Za narażenie zdrowia ludzkiego powinno być zgłoszenie do prokuratury! 09:13, 01.11.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%